Pracowita sobota

Sobota, 19 maja 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Pracowita sobota

Cały dzień poza domem, rano do Lubonia na działkę, trochę zielska powyrywaliśmy z Kasią i Grzegorzem. Nie jestem urodzonym działkowcem i babranie się w ziemi to nie jest moja mocna strona w życiu, ale było nawet przyjemnie i wesoło :).

Wczesnym popołudniem udałem się na Dębiec (a Kasia do pracy) gdzie skosiłem trawę (spaliłem sobie troszeczkę plecy na słońcu) i poprzestawialiśmy z Łagodą trochę stoły przed komunią Kacpra. Na zakończenie Kacperek zabrał mnie na krótką wycieczkę po okolicach, zrobiliśmy około 4 km i Kacperek pod koniec był już trochę zmęczony. Ja zresztą też, w końcu cały czas coś robiłem...

Jakby tego było mało to musiałem "odpracować" przegrany zakład z Mariolą - stawką było posprzątanie zboru... Do moich zadań należało umycie toalety (nie tak źle - robię to co tydzień w domu :D) no i odkurzenie kaplicy. Uporałem się z tym w niecałe 2 godziny z przerwami na nagrywanie płytek.

W domu byłem przed północą i byłem naprawdę padnięty. A najgorsze, że kabelek od licznika zaczął szwankować i od Dębca nie mogłem z nim poradzić, dlatego takie okrągłe dane z jazdy (dość dokładne szacunki).

Dookoła Malty

Środa, 16 maja 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Dookoła Malty

Na moje wezwanie na Gadu czy ktoś by się wybrał na wieczorem na rower odpowiedział tylko Przemo, ale dobrze, że chociaż ktokolwiek Malty zatrzymując się co kółko przy źródełku. Było rekreacyjnie, bo na Malcie tłumy dziwnie poprzebieranych ludzików zmierzało na koncert z okazji Juwenaliów. Nie wiem co jest tako ciekawego w robieniu z siebie błazna (przychodząc owiniętym papierem toaletowym albo z maską gazową na głowie albo z różnymi innymi dziwnymi rzeczami), ale widocznie jestem już za stary :). Mimo cienkiej bluzy było mi trochę chłodnawo, więc ciekawe co na to Przemo, który był w samym t-shircie :).

Zrobiliśmy 4 kółka i rozjechaliśmy się do domów. Wracając udało mi się wykręcić MAXa tego sezonu: 47,69 km/h na płaskim - 48 zębów na dużym blacie jest bardzo pomocne, miałem jeszcze sporo zapasu :).

Podsumowując: stare dobre czasy, kiedy to jeździliśmy na Malcie dość często.

Misja specjalna

Niedziela, 13 maja 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Misja specjalna

Miasto nocą :). Bardzo fajnie się jeździło, bo było puściutko, całkiem ciepło i nie wiało zbyt mocno. O 22:15 Kasia kończyła pracę, więc wyjechałem z domu o 21:40 i o 22:05 byłem już na Moście Rocha. Popatrzyłem sobie na Wartę i pojechałem na Dworzec PKP. W środku wzbudzałem ogólne zainteresowanie (kask, żółte szkła, kamizelka), ale na szczęście Kasia szybko wyszła i mogliśmy udać się na Górczyn, Kasia oczywiście tramwajem. MPK to jednak wolne jest, nawet jak są puste ulice :P. Rozstaliśmy się o 23:05, autobus pojechał do Lubonia, a ja bez strasznego pośpiechu do domu.

Gdy czekałem na Kasię na dworcu odezwał się Piciu, że chętnie wyskoczy na rower. Myślę sobie - czemu nie. Mieliśmy spotkać się na Górczynie gdy Kasia już sobie pojedzie. Niestety krótko przed 23:00 Piciu napisał, że ma kapcia i jednak nie przyjedzie. No nic, następnym razem...




Nad Strzeszynek przez Ławicę

Poniedziałek, 7 maja 2007 · Komentarze(0)
Nad Strzeszynek przez Ławicę

Pogoda: słonecznie, wiatr umiarkowany, około 15 st. C, brak opadów
Lista uczestników (alfabetycznie):
1. Kasia
2. Marek
3. Paweł
4. Piotrek
5. Sławek


Przygotowania
Pierwszy raz na tę wycieczkę mówiłem zaraz po Świętach Wielkanocnych, dokładnie przygotowałem ją 2 tygodnie później. Wszystko po to, aby dowiedziało się o niej możliwie dużo młodzieży. Trasę wybrałem niezbyt wymagającą, aby każdy mógł sobie poradzić. Kilka dni przed wyprawą przejechałem zaplanowaną trasę i wyszło 24 km, czyli w sam raz na pierwszy raz.

Zbiórka przed zborem
Start był zaplanowany na godzinę 10:00 spod naszego zboru na Grunwaldzkiej 55. O tej porze na miejscu były 4 osoby: Piotrek, Sławek, Kasia no i ja. Po kilku minutach dojechał jeszcze (samochodem) Paweł. Wypakował rower i mogliśmy ruszać.



Lasek Marceliński
Piciu zaproponował, abyśmy najpierw zahaczyli o Lasek Marceliński na co zgodziła się większość uczestników {Kasia: „Ja się nie zgodziłam, ale nikt mnie nie słuchał :)”}. Po kilku minutach byliśmy już na niedużej polance, na której znajdowała się niczego sobie góreczka. „Hurra! Jedziemy do góry” {Kasia: „Hurra! Jest objazd! :)”}. Zrobiliśmy sobie kilka zdjęć ze szczytu i pojechaliśmy dalej {Kasia: „Ja też zrobiłam zdjęcie – z widokiem... na szczyt :)”}.



Jak ominąć ten płot?
Opuszczając Lasek Marceliński znaleźliśmy się na osiedlu Ławica, dojechaliśmy do ulicy Bukowskiej i natrafiliśmy na płot. Płot jak to płot – rowerzyście przeszkadza, więc trzeba było go ominąć. Postanowiliśmy objechać go od zachodniej strony. Okazało się, że był to płot okalający nie lotnisko, jak sądziliśmy, a Tor Samochodowy Poznań. Akurat jeździły po nim ścigacze, ale dla nas nie miało to większego znaczenia co jeździ – super, że w ogóle cokolwiek po nim jeździło :) {Kasia: “Co w tym takiego ciekawego? Jeżdżą tylko w kółko cały czas :P”}.



Przepraszam, jak można stąd wyjechać?
Okrążając tor, jakimś sposobem znaleźliśmy się na okalającym go terenie i okazało się, że nie wiemy jak z niego wyjechać. Nie chcąc się wracać pojechaliśmy przed siebie. Po prawej stronie znajdował się tor, a po lewej stronie 2-metrowy betonowy mur z drutem kolczastym. Po jego drugiej stronie było już lotnisko. W oddali widać było port lotniczy i w jego stronę się skierowaliśmy. Aż tu nagle Piciowi zeszło powietrze z przedniego koła, więc musieliśmy się zatrzymać... Wesoło, nie ma co... W tym miejscu jakoś nie wiało, więc zrobiło się nam się gorąco, nad naszymi głowami latały krwiopijcze meszki i co chwilę któraś dobierała nam się do skóry {Kasia: “Mnie tam nic nie gryzło :):)”}. Piotr zakleił dętkę, napompował, pomocował się nieco z uszkodzonym motylkiem od zacisku koła i mogliśmy jechać dalej. Udało nam się wyjechać z powrotem na ulicę Bukowską i uradziliśmy, że pora wreszcie pojechać na Strzeszynek.



Jedziemy, jedziemy, jedziemy...
Pomijając kilku-minutową przerwę w King Crossie na drożdżówkę i Colę od tego momentu aż na Strzeszynek jechaliśmy bez zbędnych przestojów. Trasa pokrywała się z tą zaplanowaną pierwotnie, czyli Bułgarską do końca, następnie przez tory nad Rusałkę i potem już szlakiem rowerowym na Strzeszynek.



Cel wyprawy osiągnięty
Aby sobie odpocząć, usiedliśmy na molo {Kasia: “Szkoda, że nie w Sopocie <rozmarzona>”}. Był to czas, aby odetchnąć, rozluźnić łydki, dać odpocząć poobijanym pośladkom, porozmawiać, podziwiać przyrodę, popstrykać fotki, a nawet poczyścić rower... :). Najważniejsze jednak, że wszyscy byliśmy zadowoleni {Kasia: “A niektórzy oprócz tego także zmęczeni :)”}.



Im prędzej, tym szybciej
Odpoczęliśmy i zawinęliśmy się z powrotem. Na wysokości ulicy Biskupińskiej rozdzieliliśmy się – Sławek, Paweł i Piotrek pojechali do zboru, a Kasia i ja pojechaliśmy do mnie do domu, gdyż stamtąd to niedaleko. Dystans wycieczki podany jest wg, mojego licznika. Sławek, Paweł i Piotrek zrobili kilka km więcej, przy czym Sławek musiał jeszcze dojechać do Czapur (dodatkowe 14 km).

Zredagowali: Marek i {Kasia}.
Zdjęcia: Kasia, Piotrek.

Dookoła Strzeszynka i z powrotem

Sobota, 28 kwietnia 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Dookoła Strzeszynka i z powrotem

Krótki wypad nad Strzeszynek, ale trochę okrężną drogą. Najpierw pod zbór, potem Rycerska - Bułgarska - przez tory kolejowe - zachodnim brzegiem Rusałki i potem już prosto nad Strzeszynek. Szybka rundka dookoła i z powrotem. Biskupińską do góry, a potem Wańkowicza czy Wergiliusza, nie pamiętam :).

Puszczykowo - BCM NOWATEX

Czwartek, 26 kwietnia 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Z Łagodą
Puszczykowo - BCM NOWATEX

Coś się stronka sypie, bo mnie wylogowuje i mi znika tekst. Pisałem już 2 razy i już mi się nie chce, więc tylko w skrócie:

Z Łagodą.
Do Puszczykowa - BCM NOWATEX (sklep z odzieżą kolarską)
Mega-ciężki podjazd.
Łagoda - koszulka, ja - spodenki.
Super niespodzianka - chusty gratis.
Powrót alternatywną trasą.
Pycha obiadek na Dębcu.
Home sweet home.

Commuting

Poniedziałek, 16 kwietnia 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Commuting

W pracy i z powrotem. Fajnie się śmiga między autami stojącymi w korkach przed 16 w centrum miasta :). Z kolei z powrotem, pomimo krótszej o 300m trasy, jechałem w sumie 8 minut dłużej, bo... stałem na przejeździe na Golęcinie. Beznadzieja - szlaban się podniósł dobre minuty po tym jak przetoczył się (dosłownie!) pociąg :(.

O zachodzie słońca

Niedziela, 15 kwietnia 2007 · Komentarze(1)
Kategoria Z Maleństwem
O zachodzie słońca

Słońce chyliło się już ku zachodowi gdy razem z Maleństwem postanowiliśmy wybrać się na rowerki. Założyłem mój nowy plecaczek, który dostałem od Kasi, wzieliśmy 10 zł, żeby kupić sobie lody nad Strzeszynkiem (trochę dużo, ale przynajmniej w papierku) i w drogę.
Dojechanie nad Strzeszynek nie sprawiło nam najmniejszych trudności, bo nie mam tam żadnych podjazdów :). Kasia narzuciła ostre tempo (biorąc pod uwagę, że rano zrobiłem już 66 km), ale trzymałem się dzielnie. Ruch na ścieżce spory, ale jechało się bardzo miło i kulturalnie, bez zbędnych przepychanek.
Nad jeziorem sporo ludzi, jedni przy ognisku, drudzy grają w piłkę, inni siedzą przy barach. Naszym celem też był taki bar. Niestety w pierwszym spotkanym nie było lodów, więc podjechaliśmy do następnego, gdzie było kilka do wyboru :). Bardzo miła pani pokazała nam wszystkie po kolei, krótko opisując każdy z osobna. Momentami czułem się jak 6 latek, któremu objaśnia się jakąś nietrudną czynność :). W końcu zdecydowaliśmy się na rożki , czekoladowy dla Kasi i truskawkowy dla mnie. Bardzo miła pani podała nam lody po czym z wielkim bananem na ustach skasowała z nas 8 zł! No cóż, raz w sezonie można odżałować :P.


Po lodach podjechaliśmy nad jezioro popstrykać kilka fotek i pojechaliśmy do Kiekrza.


Stamtąd pomknęliśmy do Złotnik, żeby z ukrycia strzelić jej fotkę, ale przed domem napotkaliśmy na sporą przeszkodę - jej mamę :). No to żeby nie było, że my paparazzi poprosiliśmy by zawołała Órshólę (tak ją mam wpisaną w telefonie).


Było miło i przyjemnie, ale z racji, że zaczęło się ściemniać wróciliśmy czym prędzej do domu :).
Ponieważ Kasia nie była zadowolona, że przejechaliśmy tylko niecałe 20 km, za tydzień postaram się wymyślić coś ekstra :).
PS
Wycieczka ma datę 15.04.2007, bo okazuje się, że można jednego dnia dodać tylko jedną wycieczkę. A szkoda. Na razie więc niech będzie tak :).

Zimin Nowy Świat, czyli gdzie my jesteśmy?

Sobota, 14 kwietnia 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Z młodzieżą
Zimin Nowy Świat, czyli gdzie my jesteśmy?

Przygotowania
W czwartek zadzwonił Pawlento, że jest chętny na rower :). Zdecydowaliśmy, że jedziemy w sobotę z rana, bo pogoda ma być bardzo sprzyjająca. Wstępny plan był taki: spotykamy się o 9 na Śródce i jeździmy do 11:30, bo o 12 chcę być w domu. W piątek ustaliliśmy jednak, że spotykamy się na Śródce o 8:50, żeby o 9 już ruszyć. Zanim poszedłem spać postanowiłem wymyślić jakąś ciekawą trasę, bo jeździć przez 2,5 godz. dookoła Malty to żadna przyjemność. Wziąłem więc do ręki "na rowerze. Okolice Poznania" Pascala i opierając się na trasie wymyśliłem, że pojedziemy do Robakowa, a potem wrócimy zachodnią stroną drogi nr 11 przez Koninko, Krzesiny, Franowo i Maltę na Śródkę.

Za chwilę na rower. Kto nie jedzie ten trąba :)
Zaproszenie na tę wycieczkę miał też Piciu i Łagoda, ale niestety im nie pasowało. Szkoda, bo jadąc we czwórkę byłaby już niezła ekipa. Na pocieszenie mogą sobie teraz przeczytać poniższy opis, a jest czego żałować.

Na trasie
Wyjechałem z domu ze świadomością, że mam sporo czasu i mogę sobie dojazd na Śródkę potraktować rozgrzewkowo. Zaraz za osiedlem wyprzedził mnie niewiele szybciej jadący biker, więc postanowiłem trochę się z nim "podwieźć". Na Golęcinie był jednak zamknięty przejazd, więc stanęliśmy obok siebie i postanowiłem do kolegi zagadać :). Cześć, cześć, gdzie jedziesz, ja też na Maltę, to pojedźmy razem, fajnie, itd... Potem zeszliśmy na temat maratonów, trochę o wspólnych problemach dotyczących poglądu płci pięknej na naszą pasję i tym sposobem jak z bicza strzelił znaleźliśmy się na Śródce, gdzie czekał już Pawlento. Nowo poznany znajomy pojechał, podobnie jak i my kilka minut później.
Na trasie nie było żadnych niespodzianek, spora część biegnie przez las i momentami ciężko się jechało po piachu. Mieliśmy sporo krótkich postojów, żeby zerknąć na mapę gdzie mamy jechać.


Niekiedy były z tym mniejsze lub większe problemy, bo były miejsca, że szlaki już poprowadzone inaczej niż 7 lat temu (mapa z 2000 roku). W dwóch miejscach napotkaliśmy mini-bajorka na całej szerokości drogi. Pierwsze z nich Paweł chciał przejechać, ale po paru metrach zaczęło się robić głęboko więc postanowiliśmy je trochę obejść.

Kilkaset metrów dalej było kolejne bajorko, ale bez problemu je objechaliśmy. Następnie wyjechaliśmy z lasu żółtym szlakiem i skręciliśmy w lewo w ulicę Szczepankowo w kierunku Tulec (czy Tulców - nie wiem :P).


W Tulcach odnaleźliśmy bez problemów ulicę Średzką, którą mieliśmy pojechać w dalszą drogę. Przy wylocie z miasteczka zatrzymaliśmy się jeszcze przy Gościńcu, żeby upewnić się co do dalszego kierunku, a ja przy okazji wyciągnąłem sobie skibkę chleba co by ją zjeść po drodze. Oj, zły był to pomysł. Następne kilka km jechaliśmy asfaltem z wmordewindem i ta skibka w paszczy naprawdę mi nie pomagała. Przekroczyliśmy A2 i pogoniliśmy dalej prosto w kierunku Robakowa. Przecięliśmy jakąś bardziej ruchliwą drogę (z TIRami, ale dość wąska była) i po paru km na szutrze dojechaliśmy do wioski. Nie było nazwy, ale mniejsza o nią. Nie zatrzymując się wyjechaliśmy z niej (już asfaltem) i po paru km, zaczęliśmy się zastanawiać, gdzie my właściwie jesteśmy. Zaniepokoiło nas bowiem to, że droga biegła całkiem równolegle do A2, a my przecież mieliśmy dojechać do drogi nr 11!

Eee, skończyła nam się mapa
W tym momencie pojawiły się te większe problemy z mapą, bo jakimś cudem nie mogliśmy się na niej znaleźć :). Na szczęście obok przystanku była droga, w którą kierowała tabliczka z nazwą: Zimin Nowy Świat.


Szybkie spojrzenie na stronę nr 9 "Poznań. Atlas aglomeracji" i już było wszystko jasne. Orientacja w terenie do poprawy :). Pojechaliśmy za bardzo na wschód, a konkretnie - niepotrzebnie skręciliśmy w lewo przy wylocie z Tulec-Tulców :).
Ponieważ z zegarka wynikało, że nie mamy już czasu aby wracać na zaplanowaną trasę postanowiliśmy wrócić do domu tak samo jak żeśmy przyjechali. Dodatkowym czynnikiem były też nasze słabnące mięśnie. W końcu mamy początek sezonu i takie dystanse są jeszcze dość męczące. W Kobylepolu Paweł odbił do Swaja, a ja na spokojnie przez Maltę, z małą przerwą przy źródełku, wróciłem do domu.

Prawie jak polowanie
Jednak zanim do dojechałem do domu miałem jeszcze jedną przygodę. Dojeżdżając do przejazdu kolejowego na Golęcinie drogę przebiegły mi... trzy sarny. Widział ktoś kiedyś sarny w mieście? Co ciekawe, najpierw musiały przejść przez tory, potem wtargać się na nasyp, potem moja uliczka, a następnie przebiegły przez całkiem ruchliwą jezdnię i wskoczyły w krzaki za auto-gazem :). Normalnie, ale jaja :).

Happy end?
Oczywiście, że happy end. Nie może być inaczej. Co prawda godzinę później nogi ostro protestowały gdy biegłem na autobus, ale kto by się tym przejmował :).

Pierwszy samotny wypad rowerowy

Czwartek, 12 kwietnia 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Pierwszy samotny wypad rowerowy

Mając kilka godzin wolnego postanowiłem wyregulować do końca tylną przerzutkę razem z Zinn'em i przejechać się na Maltę. Brakuje mi jeszcze trochę wprawy, bo chociaż biegi zmieniają się idealnie to wózek nie idzie idealnie pod trybem - jest trochę niedociągniety.

Postanowiłem pojechać na Maltę cały czas ścieżka rowerową - do jeziora (skrzyżowanie Jana Pawła/Baraniaka) wyniosło mnie to przeszło 12 km, czyli strasznie dużo. Zrobiłem sobie przerwę 3 minuty nad źródełkiem (ok 14 km) na picie i batona. Potem nad jeziorem do Śródki i dalej prosto do domu. Wyszło trochę ponad 9 km, czyli sporo mniej :).

W domu byłem tak padnięty, że musiałem się położyć w salonie na podłodze, żeby trochę odsapnąć :). Cóż, początki sezonu...