Malta z samego rana

Niedziela, 2 września 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Z Łagodą
Malta z samego rana

Klasyka, spotkanie o 6:30, 3 kółka i do domu. Łagoda się wyłamał i jak sobie pojechałem to zrobił jeszcze czwarte kółko. A niech mu będzie na zdrowie... :)

Malta - bardzo wietrznie

Sobota, 1 września 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Malta - bardzo wietrznie

Najpierw skoczyłem do Myszabitu, bo w piątek zapomniałem zrobić kilku rzeczy no i musiałem zostawić pieniądze dla Tomka, a potem na Malcioka. Wiatr pd-zach. czyli całkiem przyjemny. Objeżdżając Maltę zgodnie z ruchem wskazówek zegara uzyskuje się bardzo przyjemny efekt. Jadąc północną ścieżką mamy wiatr mocno w plecy, a z kolei po południowej stronie jesteśmy całkiem przyzwoicie osłonięci drzewami :).

Czas kółka: 10min 57s.

Malta - test Coopera

Wtorek, 28 sierpnia 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Malta - test Coopera

Swego czasu, w moje ręce wpadła książeczka w której znalazłem test Coopera dla rowerzystów. Sprawa jest prosta, przez 12 min jedziemy na maksa i mierzymy dystans. Powinno być płasko, i po asfalcie. O wietrze nie ma mowy, ale oczywiste jest, że najlepiej gdyby go nie było. Potem porównujemy wynik z tabelą i na tej podstawie określamy swoją formę.

Link do tabeli TUTAJ

Malta idealnie płaska nie jest, ale dookoła mierzy 5,42 km, a jej objechanie zajmuje mi około 12-15 minut w zależności od tempa. Krótko mówiąc - miejsce w sam raz na test Coopera.

Zmachałem się nieprzeciętnie, nie udało mi się jechać cały czas na maksa i co jakiś czas zwalniałem. Gdy tylko trochę odpocząłem deptałem w pedały z całych sił. Rezultat? Całkiem niezły, w 12 min przejechałem 6,48 km. Zaglądamy do tabeli (podane są górne granice dystansu, z początku nie mogłem się połapać) i otrzymujemy że moja forma jest zadowalająca. Gdybym przejechał 700 m więcej to byłaby bardzo dobra. Przy okazji zmierzyłem też czas przejechania jednego kółka.

Czas kółka: 10min 48s

Nocna przejażdżka

Środa, 8 sierpnia 2007 · Komentarze(3)
Kategoria Samemu
Nocna przejażdżka


O 21 założyłem lampę na kask i pojechałem na Maltę. Zrobiłem 2 kółka, z czego przez 1,5 jechał za mną jakiś koleś na Kellysie, którego spokojnie minąłem przy źródełku. Chyba docenił nie tylko osłonę aerodynamiczną ale i dobre oświetlenie drogi :D. Światło jego lampki cały czas widziałem pod swoimi pedałami. Hehe, powodzenia z jeżdżeniem z taką niebieską plamką w totalnych ciemnościach :D.

Na drugim kółku w końcu się ze mną zrównał i oznajmił, że odpina mi się opaska odblaskowa na kostce. Miły gość :). Zatrzymaliśmy się kilometr dalej i pokazałem mu, Adamowi, co i jak z lampą, a wieczorem jeszcze podrzuciłem linka do forum, gdzie jest wszystko opisane. Tu też zamieszczę, a co :) LINK.

Następnie pojechałem na Górczyn zrobić niespodziankę Kasi, która wracała z pracy. Po drodze, na placu Bernardyńskim, kupiłem mini-kwiatka (zmieścił się w 6 litrowym plecaczku w połowie zapakowanym). Gdy Kasia odjechała do Lubonia, ja pojechałem do domu... przez Maltę :). Tak, zrobiłem jeszcze jedno kółko i krótko po północy byłem w domu :).

Północne okolice Poznania

Niedziela, 5 sierpnia 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Północne okolice Poznania


Pierwotnie chciałem jechać do Kórnika co by spotkać się z wujkiem Heniem ze Śremu, również zapalonym rowerzystą, ale gdy wyjechałem z domu i zadzwoniłem do niego to okazało się, nie uda nam się spotkać tym razem. Trudno, odechciało mi się jechać do Kórnika i wybrałem trasę nieco na żywioł.

Najpierw do Kiekrza, stamtąd przez Pawłowice, Sobotę do Złotkowa. Tam trochę lasem aż znalazłem drogę asfaltową biegnącą w stronę Biedruska. Poligon bardzo fajny, co rusz przekracza się drogę czołgową, widać jakieś tory przeszkód - Ci żołnierze mają pewnie niezłą frajdę :D. Przy ruinach kościoła skręt w lewo i po chwili byłem już w Biedrusku.

Mostem przez Wartę udałem się do Bolechowa-Osiedle i potem przez 4 km ruchliwą dość ruchliwą drogą do Murowanej Gośliny. Przerwa na stacji Orlen, dokupiłem 2 Snickersy, zadzwoniłem do Kasi i w drogę :). Za Rakownią zjechałem z asfaltu i zapuściłem się do Puszczy Zielonki. Droga prosta i przyjemna. Szybko byłem na Florydzie a od Leśnictwa Okoniec podążałem za czerwonym szlakiem.

Może nie do końca mi to podążanie za szlakiem wychodziło, bo 2 czy 3 razy go zgubiłem. Ale orientację w terenie mam chyba niezłą, podobnie jak fotograficzną pamięć, bo łatwo się odnajdowałem :). Na koniec zdobyłem ponownie Dziewiczą Górę. Przerwa na Snickersa i do domu.

Zjechałem niebieskim szlakiem i asfaltem pojechałem do Czerwonaka i dalej do Poznania ul. Gdyńską. Na rogu z Lechicką zatrzymałem się na BP, podpompowałem kółka do 5 barów z przodu i 5,5 z tyłu i... skoczyłem jeszcze na 3 kółka dookoła Malty :).

To były spokojne kółka, 30 km/h właściwie nie przekraczałem, raczej był 26-27 km/h. No i w końcu udałem się do domu :D.

Trasa nr 8

Czwartek, 26 lipca 2007 · Komentarze(1)
Kategoria Samemu
Trasa nr 8


Pogoda dzisiaj rewelacyjna i wybrałem się na zaplanowaną wcześniej trasę :). Skorzystałem z przewodnika Pascala "Okolice Poznania na rowerze". Trasa 92 km przede wszystkim teren (razem z dojazdem wyszło 109,23 km). Czas mnie gonił, bo miałem ruszyć o 8, ale zanim się zebrałem to była 9, a postawiłem sobie za cel, że będę o 14:30 w domu (o 16:15 wychodziłem do pracy). Jechało się świetnie mimo, że samemu. Jzdę umilała mp3, ale gdzieś po 65 km rozładowała się bateria :P. Trasa wytyczona na podstawie już istniejących szlaków rowerowych, ale udało mi się 2 razy je zgubić. W dodatku stwierdziam, że nie jest najlepiej oznakowana, ale udało mi się nadrobić zaledwie 2,43 km, czyli malutko. Jedyny minus wycieczki to fakt, iż nie miałem ze sobą aparatu, ale jeszcze się kiedyś tędy przejadę mam nadzieję :).

Trasa: Poznań Stary Marych - Luboń - Puszczykowo - Mosina - WPN (jedząc kanapkę w czasie jazdy, pół niestety zgubiłem) - Stęszew (za Stęszewem wyleciał mi telefon z kieszonki koszulki, kiedy przeskakiwałem coś na drodze, ale usłyszałem upadek i szybko odnalazłem) - Żarnowiec (krystaliczne źródełko i punkt widokowy, na który jednak nie wchodziłem) - Dopiewo (za Dopiewem była najgorszy odcinek, piszczysta droga i wmordewind) - Zborowo (tutaj rozładowała mi się mp3) - Lusówko - Sierosław (przed Dąbrówką zgubiłem szlak i do Dąbrówki dojechałem żółtym pieszym, który się napatoczył po drodze - Dąbrówka (wychodząc ze sklepu minęła mnie rowerzystka na szarym Corratecu. co ciekawe, prawie 3 godziny później widziałem ją w Poznaniu na Sołaczu czekając na tramwaj do pracy) - Skórzewo - Poznań Lasek Marceliński - Poznań Stary Marych.

Zeskanowałem mapkę z przewodnika, gdyby ktoś miał ochotę skorzystać, polecam!

Teraz siedzę w pracy i bardziej od nóg boli mnie krzyż i ręce. Chyba będę musiał dopracować pozycję na siodle - jakieś sugestie?

Malta o świcie

Niedziela, 22 lipca 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Z Łagodą
Malta o świcie

Po sobotniej Puszczy Zielonce trochę mi się nie chciało zrywać o 5:30, ale lekko się przymuszając, o 6:30 czekałem już na Malcie na Łagodę. Ten z kolei zaspał, ale spóźnił się tylko 5 minut. Jak sam mówi, udało mu się skrócić czas ubierania z ponad 20 minut do zaledwie 10 minut. I to będąc na wpół przytomnym, nieźle :P.

2,5 kółka bez przystanku udały się bez problemu. Przy źródełku kilka żartów, dokończyliśmy kółko i do domu :).

Puszcza Zielonka

Sobota, 21 lipca 2007 · Komentarze(1)
Kategoria Samemu
Puszcza Zielonka

To był mój pierwszy raz kiedy wjechałem na Dziewiczą Górę :). Wycieczka rewelacyjna, pogoda też dopisała, bo nie było przesadnie gorąco no i nie padało :). Do Puszczy pojechałem trochę naokoło, bo przez Luboń. Zamieniłem się z Kasią na telefony, żeby móc porobić zdjęcia. Potem zahaczyłem o Dębiec, gdzie Łagoda sobie spał i nie dał się wyciągnąć na rower.


Dalej pojechałem przez Maltę do Gruszczyna. Na rondzie Rataje drogowcy postawili bardzo umiejętnie znak i nie widziałem czy było zielone czy nie :P. Z Malty podążałem czerwonym, bodajże, szlakiem przez Antoninek, mijając po drodze stację kolejki przy Nowym Zoo.


Ta ceglana budowla to stary młyn. W tym miejscu dzwoniłem pierwszy raz do Picia, bo byłem przekonany, że jestem już przed jego ogródkami działkowymi w Gruszczynie. Hehe, a to był dopiero Antoninek. Po drugiej stonie stawu jakaś restauracyjka, a na trasie mini-zapora :).


Do Picia trafić jest bardzo łatwo, chociaż czekałem przy złej bramie. Na szczęście właściwa była zaledwie 100 m dalej i Piciu mnie zawołał. Jak mówią, powoli kończą się rozpakowywać w nowym lokum :). Fajnie tam mają. Przy okazji, pomogłem Piciowi zdjąć strasznie dużą szybę, która robiła za dach nad drewnem na opał.


Odpocznięty i napojony ruszyłem do Puszczy. Od Picia to dosłownie rzut beretem, wystarczy przekroczyć tory kolejowe Poznań - Gniezno, droge krajową nr 5 i właściwie już się jest w Puszczy. Widoczki wspaniałe, a dookoła cisza i spokój. Przed Kicinem mijajałem Łysą Górę, którą postanowiłem zdobyć :). Szczerze mówiąć nic specjalnego :P.


W Kicinie przerwa na soczek i jazda na Dziewiczą Górę. Pierwszy atak przypuściłem żółtym szlakiem. Jednak zanim na dobre wjechałem do lasy zdążyłem ugrząść w piachu :). Rezultat widać na zdjęciach, bardzo kopny piach - chciałem wzywać ciągnik, ale obyło się bez niego :). Żółty szlak jest wspaniały, najpierw było parę górek, a za jedną czyhała obalona brzoza. Potem ostry podjazd i jesteśmy na szczycie :).


Z usług wieży widokowej nie korzystałem, bo nie było jak zostawić roweru. Jakiś wiewiór się oferował, że popilnuje, ale nie skorzystałem. No, ale zrobił mi chociaż fotkę :P.


Nie tracąc czasu na zbytnie obijanie się, posiłkując się mapą wymyśliłem sobie którędy sobie pojeźdżę po Puszczy. Zjechałem czerwonym szlakiem po wschodnim zboczu góry i potem się pokręciłem tak jak sobie wymysliłem wcześniej. Czytanie mapy niestety do poprawki, bo kilka razy nie byłem pewny gdzie jestem i jechałem na "orientację". Ostatecznie wyszło jednak na to, że jak kobiety mają dobrą intuicję, to ja mam niezłą orientację :).


Dojechałem do parkingu dla blachosmrodów, o dziwo nie było ich dużo, ale to dobrze :). Stamtąd zdobyłem Dziewiczą Górę niebieskim szlakiem. Cały czas ostro pod górę. Raz się zatrzymałem, bo wjechałem przednim kołem w dziurę. Żółty chyba jednak trochę fajniejszy.


Na dół znów zjechałem czerwonym szlakiem, ale tym razem zachodnim zboczem, w kierunku Czerwonaka. Przy zjeździe gdzieś mi ten "czerwony" zniknął i potem go szukałem przez dobre 15-20 minut, aż w końcu pojechałem "na czuja" i znalazłem sie w Czerwonaku :).


Od tamego momentu, jechałem już cały czas asfaltem. Na drodze z Czerwonaka do Poznania trochę pocisnąłem, bo autka jechały tak 40-45 km/h i przyjemnie się jechało. Aż do przejazdu kolejowego nie schodziłem poniżej 40 km/h i kilka blachosmrodów wyprzedziłem, a co :D. A nie było łatwo, bo oczyszczalnia ścieków po prawej "dawała się we znaki".


No a na koniec fotka licznika, co by nie było, że oszukuję :).


Zakupy w Puszczykowie

Środa, 18 lipca 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Z Łagodą
Zakupy w Puszczykowie

Wstępniak
Na dzisiejszą wycieczkę wybieraliśmy się jakieś 3 tygodnie pomijając fakt, iż pierwotnie mieliśmy pojechać do Puszczykowa jeszcze w maju w trakcie długiego weekendu :). W końcu nam się chciało, wreszcie nie padał deszcz, no i w planach była kapiel w Jarosławcu :). Zdjęć niestety tyle co kot napłakał, bo aparat doszedł do wniosku, że nie będzie współpracował :(

Najpierw Rusałka :)
Zanim przyszedł czas na rower, był czas na inne przyjemności. Pojechaliśmyz Kasią nad Rusałkę aby się przekąpać. Czystość i przejrzystość wody pozostawia wiele do życzenia, ale nie bądźmy wybredni, w końcu w wodzie byliśmy zaledwie 15 minut. Dłużej nie dało rady, bo na plaży zostawiliśmy przecież plecaki, a robiło się coraz gęściej. Potem obiad w domu (specjalność zakładu - makaron z serem) i Kasia do pracy, a ja na rower.

Żar się leje
Uff, gorąco jak w piecu. Jadąc po mieście starałem się by jak najkrócej być w niezacienionym miejscu i w miarę mozliwości nie zatrzymywać się na światłach obok aut. Rezultat był taki, że na zielone światło czaiłem się pod najbliższym drzewem, gdzieś na chodniku :). 15 minutowe spotkanie z Kasią na dworcu przed jej pracą w celu zakupienia kremu do opalania dla mnie - strasznie się zjarałem wczoraj :P. Ooo jak przyjemnie było postać przed klimatyzowanym Rossmanem :).




Co by było gdyby...
...gdyby nie źródełko na Malcie. Było mi tak gorąco, że nalałem sobie pełny bidon lodowatej wody, 1/3 wypiłem, 1/3 wylałem sobie na kask, kark (spłyneło na plecy), a resztę po 15 minutach wylewałem, bo była już ciepła! Zrobiłem w sumie 2 kółka i ruszyłem do Babek, bo zrobiła 14:45, a ja nie byłem pewny czy trafię :P.

Luzik - trafiłem
Trasa banalnie prosta - wystarczy skręcić zaledwie...hmm...4 razy zaledwie :P. Jak na kilkanaście kilometrów to mało :P. Już w Babkach przystanąłem przy lokalnym sklepie celem zakupu wody. Zaraz potem podjechałem pod jednostkę Łagody. Wyjechał zza budynku jak rasowy kolarz i już chciałem mu pstryknąć fotkę, ale przypomniałem sobie, że to jest teren wojskowy i za bramą stoi uzbrojony wartownik :P.

Do Puszczykowa!
Poza miastem pogoda zupełnie inna. Tzn. gorąco jak pies było w dalszym ciągu, ale zaczęło mocniej wiać. Najpierw z prawej strony, ale gdy w Rogalinie skierowaliśmy się na Zachód no to już mieliśmy wmordewind i tempo spadło (do Rogalina Łagoda prowadził i kręcił naprawdę żwawo, pewnie przez te żołnierskie obiadki w stołówce). Na szczęście po około 3 km znou skręciliśmy w prawo w droge osłonietą lasem, więc się uspokoiło.

Wyżej już chyba nie można było...
Sklep z odzieżą rowerową to bardzo specyficzny sklep. Mieści sie chyba na najwyższym wzniesieniu Gór Puszczykowskich. Jak tylko zaczął się podjazd zrzuciłem łańcuch z przodu na najmniejszą tarczę (Łagoda chyba też, ale nie wiem, nie zaglądałem mu między nogi :P) i powolutku powolutku dojechaliśmy. Zziajani, zdyszani, spoceni i w ogóle fuj wpakowaliśmy się z rowerami do sklepu.

Takie same wzory? A co!
Zamierzałem kupić sobie koszulkę z długim rękawem, Łagoda również. Poszliśmy na stojak gdzie są końcówki serii, bo wiadomo, że taniej :). Była koszulka w tym samym wzorze, co Łagody krótka koszulka, dwa rozmiary - 10 i 12. Właściciel, bardzo miły facet, doradził Łagodzie 12. Mnie ten wzór też się podobał, więc założyłem 10 - trochę luźna, długość OK no i rękawy też OK! Super, pełnowartościowy towar za mniej niż pół ceny! Skoro taka okazja to zacząłem się od razu zastanawiać nad krótkim rękawkiem z tym samym wzorem. Skusiłem się, jak facet spuścił z ceny 10 zł :D. Zanim zapłacilismy, właściciel zrobił nam jeszcze małą prezentację bielizny z mikrowłókien i opowiedział w tym czasie co nieco o firmie (okazuje się, że najlepiej sprzedają im się ciuchy za granicą - przede wszystkim w Australii, kto by pomyślał). Łagoda wziął jeszcze ocieplacze na kolana, o których też może pomyślę, jak już się dowiem jak się sprawują.

No to chlup
Zgodnie z planem następnym punktem wycieczki była kąpiel w Jarosławcu. Mnóstwo ludzi, mnóstwo rowerów i straszny zgiełk. Krótka kąpiel, blisko brzegu (obawa przed skurczem), po kanapce, soczku, wodzie i jazda do domu. Skorzystałem z okazji i założyłem sobie nową koszulkę. Teraz wyglądalismy z Łagodą jak profesjonalny team :D.



Ah, to spojrzenie - bezcenne
Za koszulkę można płacić gotówką, ale to spojrzenie Gosi na nasz widok, ubranych w te same koszulki - bezcenne :P. Szkoda, że nie zrobiliśmy sobie zdjęcia, ale będzie jeszcze niejedna okazja. Posiliłem sie rybą po grecku oraz porcją schłodzonego arbuza (mniam!) i pojechałem do domu.


Gorąco...

Poniedziałek, 16 lipca 2007 · Komentarze(3)
Gorąco...

Wstępik
Prognozy były obiecujące, a nawet za bardzo obiecujące - 35 stopni w cieniu to nie przelewki. Dlatego też z domu wyjechałem chwilę po 8 rano, ale na termometrze juz było ponad 25 stopni. Pojechałem do Lubonia, starając się trzymać puls w widełkach 150-165 co by się zbyt szybko nie zmęczyć. Do Kasi, po 15 km dojechałem i tak cały mokry... A po powrocie było jeszcze gorzej, termometr pokazywał w cieniu 40 stopni !!!



Lody w Puszczykówku :)
3 minutki "kwękania" ze strony Kasi i już zbierała się do wyjścia. Z początku wizja jazdy do Puszczykowa wzbudzała u Maleństwa niechęć, ale dała się przekonać. W Puszczykówku, które było naszym celem, byliśmy po 45 minutach. W żadnym wypadku nie spieszyliśmy sie. Kasia nie mogła być zbytnio zmęczona, bo na 13 jechała do pracy. Nagrodą były 3 gałki lodów w lodziarni przy dworcu :). Zrobiliśmy kilka zdjęć (nie obyło się bez szwankowania aparatu), zjedliśmy lody i wróciliśmy do Poznania. Kasia zrobiła dzisiaj uczciwe 24 km :). Milusio.



Kasia do pracy, a ja...
W domu przekąsiliśmy pyszną (chłodną !!!) zupę owocową autorstwa mamy Kasi - pychota :). Ja pozmywałem naczynia, a Maleństwo przyszykowało się do wyjścia. Odprowadziłem ją na autobus i już miałem jechać, gdy Kasia zadzwoniła, że zapomniała klucz do szafki w pracy. Wróciłem się do domu, wziąłem klucz i rura na Górczyn. Ufff, to był męczący przejazd, ale owocny - 12 min z Lubonia na Górczyn - tyle co autobus 56, gdy nie ma korków na Głogowskiej :). Wręczyłem kluczyk, chwilę porozmawialiśmy i Kasia poszła do tramwaju, a ja ruszyłem... nad Maltę.

Drugie śniadanie
W nogach miałem już 45 km, ale mimo lejącego się z nieba żaru miałem ochotę na więcej. Recepta bya prosta - 3 kółka nad Maltą załatwią sprawę. Po drodze, za Selgrosem poczułem niedocukrzenia więc zatrzymałem się przy kiosku, wypiłem ostatni mój soczek i zagryzłem jeszcze Marsem i Lionem. Było cacy. Zrobiłem przy okazji fotkę chyba najlepiej przygotowanej ścieżce rowerowej w Poznaniu. Ma kilka uchybień w postaci kilku nie do końca obniżonych krawężników, ale poza tym jest naprawdę super.



Gorąco, gorąco, gorąco...
Na Malcie ruch był bardzo mały, zapewne przez ten upał. Nie przypominam sobie, żebym kogoś wyprzedzał... Za każdym razem gdy byłem przy źródełku zatrzymywałem się, nalewałem świeżej wody do bidonu, z czego 1/3 wylewałem sobie małymi strużkami na kark i plecy - przyjemne orzeźwienie. Na pierwszym kółku akurat ruszała Maltanka i pstryknąłem jej fotkę w czasie jazdy. Strasznie się ślamazarzyła i szybko została z tyłu. Duży ruch, ale bardziej pieszy niż rowerowy panował za to przy źródełku.



Zaokrąglam :)
W drodze powrotnej do domu jechałem spokojnie. Niedawno odkryłem, że jazda na maksa po mieście to często jedynie minuta, dwie przewagi, a ja nie miałem mocnych ograniczeń czasowych. Gdy zjechałem do garażu, licznik wskazywał 79,92 km! Nie mogłem tego tak zostawić i podjechałem do sklepu po gazetę i jeszcze kupiłem sobie kilogram bananów. Ostatecznie wyszło 80,25 km :). W domu odpoczynek zacząłem od wypicia soczku i zjedzenia dwóch bananów. Potem prysznic i po jakichś 30 min miałem tylko 114 cukru (normalnie po takim posiłku powinno być z 350) - rower to jest to :).



Jutro ponownie do Puszczykowa, ale tym razem z Łagodą. W planach mała kąpiel w Jeziorze Jarosławieckim :D. Mam nadzieję, że dam radę :). Tfu! DAM RADĘ !!! :)

Wskazania pulsometru
Hi: 5%
Lo: 54%
In: 41%
avg: 136
max: 210