Wpisy archiwalne w kategorii

Samemu

Dystans całkowity:2126.26 km (w terenie 392.50 km; 18.46%)
Czas w ruchu:92:58
Średnia prędkość:22.87 km/h
Maksymalna prędkość:50.30 km/h
Suma podjazdów:3000 m
Liczba aktywności:59
Średnio na aktywność:36.04 km i 1h 36m
Więcej statystyk

Malta - test Coopera

Wtorek, 28 sierpnia 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Malta - test Coopera

Swego czasu, w moje ręce wpadła książeczka w której znalazłem test Coopera dla rowerzystów. Sprawa jest prosta, przez 12 min jedziemy na maksa i mierzymy dystans. Powinno być płasko, i po asfalcie. O wietrze nie ma mowy, ale oczywiste jest, że najlepiej gdyby go nie było. Potem porównujemy wynik z tabelą i na tej podstawie określamy swoją formę.

Link do tabeli TUTAJ

Malta idealnie płaska nie jest, ale dookoła mierzy 5,42 km, a jej objechanie zajmuje mi około 12-15 minut w zależności od tempa. Krótko mówiąc - miejsce w sam raz na test Coopera.

Zmachałem się nieprzeciętnie, nie udało mi się jechać cały czas na maksa i co jakiś czas zwalniałem. Gdy tylko trochę odpocząłem deptałem w pedały z całych sił. Rezultat? Całkiem niezły, w 12 min przejechałem 6,48 km. Zaglądamy do tabeli (podane są górne granice dystansu, z początku nie mogłem się połapać) i otrzymujemy że moja forma jest zadowalająca. Gdybym przejechał 700 m więcej to byłaby bardzo dobra. Przy okazji zmierzyłem też czas przejechania jednego kółka.

Czas kółka: 10min 48s

Nocna przejażdżka

Środa, 8 sierpnia 2007 · Komentarze(3)
Kategoria Samemu
Nocna przejażdżka


O 21 założyłem lampę na kask i pojechałem na Maltę. Zrobiłem 2 kółka, z czego przez 1,5 jechał za mną jakiś koleś na Kellysie, którego spokojnie minąłem przy źródełku. Chyba docenił nie tylko osłonę aerodynamiczną ale i dobre oświetlenie drogi :D. Światło jego lampki cały czas widziałem pod swoimi pedałami. Hehe, powodzenia z jeżdżeniem z taką niebieską plamką w totalnych ciemnościach :D.

Na drugim kółku w końcu się ze mną zrównał i oznajmił, że odpina mi się opaska odblaskowa na kostce. Miły gość :). Zatrzymaliśmy się kilometr dalej i pokazałem mu, Adamowi, co i jak z lampą, a wieczorem jeszcze podrzuciłem linka do forum, gdzie jest wszystko opisane. Tu też zamieszczę, a co :) LINK.

Następnie pojechałem na Górczyn zrobić niespodziankę Kasi, która wracała z pracy. Po drodze, na placu Bernardyńskim, kupiłem mini-kwiatka (zmieścił się w 6 litrowym plecaczku w połowie zapakowanym). Gdy Kasia odjechała do Lubonia, ja pojechałem do domu... przez Maltę :). Tak, zrobiłem jeszcze jedno kółko i krótko po północy byłem w domu :).

Północne okolice Poznania

Niedziela, 5 sierpnia 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Północne okolice Poznania


Pierwotnie chciałem jechać do Kórnika co by spotkać się z wujkiem Heniem ze Śremu, również zapalonym rowerzystą, ale gdy wyjechałem z domu i zadzwoniłem do niego to okazało się, nie uda nam się spotkać tym razem. Trudno, odechciało mi się jechać do Kórnika i wybrałem trasę nieco na żywioł.

Najpierw do Kiekrza, stamtąd przez Pawłowice, Sobotę do Złotkowa. Tam trochę lasem aż znalazłem drogę asfaltową biegnącą w stronę Biedruska. Poligon bardzo fajny, co rusz przekracza się drogę czołgową, widać jakieś tory przeszkód - Ci żołnierze mają pewnie niezłą frajdę :D. Przy ruinach kościoła skręt w lewo i po chwili byłem już w Biedrusku.

Mostem przez Wartę udałem się do Bolechowa-Osiedle i potem przez 4 km ruchliwą dość ruchliwą drogą do Murowanej Gośliny. Przerwa na stacji Orlen, dokupiłem 2 Snickersy, zadzwoniłem do Kasi i w drogę :). Za Rakownią zjechałem z asfaltu i zapuściłem się do Puszczy Zielonki. Droga prosta i przyjemna. Szybko byłem na Florydzie a od Leśnictwa Okoniec podążałem za czerwonym szlakiem.

Może nie do końca mi to podążanie za szlakiem wychodziło, bo 2 czy 3 razy go zgubiłem. Ale orientację w terenie mam chyba niezłą, podobnie jak fotograficzną pamięć, bo łatwo się odnajdowałem :). Na koniec zdobyłem ponownie Dziewiczą Górę. Przerwa na Snickersa i do domu.

Zjechałem niebieskim szlakiem i asfaltem pojechałem do Czerwonaka i dalej do Poznania ul. Gdyńską. Na rogu z Lechicką zatrzymałem się na BP, podpompowałem kółka do 5 barów z przodu i 5,5 z tyłu i... skoczyłem jeszcze na 3 kółka dookoła Malty :).

To były spokojne kółka, 30 km/h właściwie nie przekraczałem, raczej był 26-27 km/h. No i w końcu udałem się do domu :D.

Trasa nr 8

Czwartek, 26 lipca 2007 · Komentarze(1)
Kategoria Samemu
Trasa nr 8


Pogoda dzisiaj rewelacyjna i wybrałem się na zaplanowaną wcześniej trasę :). Skorzystałem z przewodnika Pascala "Okolice Poznania na rowerze". Trasa 92 km przede wszystkim teren (razem z dojazdem wyszło 109,23 km). Czas mnie gonił, bo miałem ruszyć o 8, ale zanim się zebrałem to była 9, a postawiłem sobie za cel, że będę o 14:30 w domu (o 16:15 wychodziłem do pracy). Jechało się świetnie mimo, że samemu. Jzdę umilała mp3, ale gdzieś po 65 km rozładowała się bateria :P. Trasa wytyczona na podstawie już istniejących szlaków rowerowych, ale udało mi się 2 razy je zgubić. W dodatku stwierdziam, że nie jest najlepiej oznakowana, ale udało mi się nadrobić zaledwie 2,43 km, czyli malutko. Jedyny minus wycieczki to fakt, iż nie miałem ze sobą aparatu, ale jeszcze się kiedyś tędy przejadę mam nadzieję :).

Trasa: Poznań Stary Marych - Luboń - Puszczykowo - Mosina - WPN (jedząc kanapkę w czasie jazdy, pół niestety zgubiłem) - Stęszew (za Stęszewem wyleciał mi telefon z kieszonki koszulki, kiedy przeskakiwałem coś na drodze, ale usłyszałem upadek i szybko odnalazłem) - Żarnowiec (krystaliczne źródełko i punkt widokowy, na który jednak nie wchodziłem) - Dopiewo (za Dopiewem była najgorszy odcinek, piszczysta droga i wmordewind) - Zborowo (tutaj rozładowała mi się mp3) - Lusówko - Sierosław (przed Dąbrówką zgubiłem szlak i do Dąbrówki dojechałem żółtym pieszym, który się napatoczył po drodze - Dąbrówka (wychodząc ze sklepu minęła mnie rowerzystka na szarym Corratecu. co ciekawe, prawie 3 godziny później widziałem ją w Poznaniu na Sołaczu czekając na tramwaj do pracy) - Skórzewo - Poznań Lasek Marceliński - Poznań Stary Marych.

Zeskanowałem mapkę z przewodnika, gdyby ktoś miał ochotę skorzystać, polecam!

Teraz siedzę w pracy i bardziej od nóg boli mnie krzyż i ręce. Chyba będę musiał dopracować pozycję na siodle - jakieś sugestie?

Puszcza Zielonka

Sobota, 21 lipca 2007 · Komentarze(1)
Kategoria Samemu
Puszcza Zielonka

To był mój pierwszy raz kiedy wjechałem na Dziewiczą Górę :). Wycieczka rewelacyjna, pogoda też dopisała, bo nie było przesadnie gorąco no i nie padało :). Do Puszczy pojechałem trochę naokoło, bo przez Luboń. Zamieniłem się z Kasią na telefony, żeby móc porobić zdjęcia. Potem zahaczyłem o Dębiec, gdzie Łagoda sobie spał i nie dał się wyciągnąć na rower.


Dalej pojechałem przez Maltę do Gruszczyna. Na rondzie Rataje drogowcy postawili bardzo umiejętnie znak i nie widziałem czy było zielone czy nie :P. Z Malty podążałem czerwonym, bodajże, szlakiem przez Antoninek, mijając po drodze stację kolejki przy Nowym Zoo.


Ta ceglana budowla to stary młyn. W tym miejscu dzwoniłem pierwszy raz do Picia, bo byłem przekonany, że jestem już przed jego ogródkami działkowymi w Gruszczynie. Hehe, a to był dopiero Antoninek. Po drugiej stonie stawu jakaś restauracyjka, a na trasie mini-zapora :).


Do Picia trafić jest bardzo łatwo, chociaż czekałem przy złej bramie. Na szczęście właściwa była zaledwie 100 m dalej i Piciu mnie zawołał. Jak mówią, powoli kończą się rozpakowywać w nowym lokum :). Fajnie tam mają. Przy okazji, pomogłem Piciowi zdjąć strasznie dużą szybę, która robiła za dach nad drewnem na opał.


Odpocznięty i napojony ruszyłem do Puszczy. Od Picia to dosłownie rzut beretem, wystarczy przekroczyć tory kolejowe Poznań - Gniezno, droge krajową nr 5 i właściwie już się jest w Puszczy. Widoczki wspaniałe, a dookoła cisza i spokój. Przed Kicinem mijajałem Łysą Górę, którą postanowiłem zdobyć :). Szczerze mówiąć nic specjalnego :P.


W Kicinie przerwa na soczek i jazda na Dziewiczą Górę. Pierwszy atak przypuściłem żółtym szlakiem. Jednak zanim na dobre wjechałem do lasy zdążyłem ugrząść w piachu :). Rezultat widać na zdjęciach, bardzo kopny piach - chciałem wzywać ciągnik, ale obyło się bez niego :). Żółty szlak jest wspaniały, najpierw było parę górek, a za jedną czyhała obalona brzoza. Potem ostry podjazd i jesteśmy na szczycie :).


Z usług wieży widokowej nie korzystałem, bo nie było jak zostawić roweru. Jakiś wiewiór się oferował, że popilnuje, ale nie skorzystałem. No, ale zrobił mi chociaż fotkę :P.


Nie tracąc czasu na zbytnie obijanie się, posiłkując się mapą wymyśliłem sobie którędy sobie pojeźdżę po Puszczy. Zjechałem czerwonym szlakiem po wschodnim zboczu góry i potem się pokręciłem tak jak sobie wymysliłem wcześniej. Czytanie mapy niestety do poprawki, bo kilka razy nie byłem pewny gdzie jestem i jechałem na "orientację". Ostatecznie wyszło jednak na to, że jak kobiety mają dobrą intuicję, to ja mam niezłą orientację :).


Dojechałem do parkingu dla blachosmrodów, o dziwo nie było ich dużo, ale to dobrze :). Stamtąd zdobyłem Dziewiczą Górę niebieskim szlakiem. Cały czas ostro pod górę. Raz się zatrzymałem, bo wjechałem przednim kołem w dziurę. Żółty chyba jednak trochę fajniejszy.


Na dół znów zjechałem czerwonym szlakiem, ale tym razem zachodnim zboczem, w kierunku Czerwonaka. Przy zjeździe gdzieś mi ten "czerwony" zniknął i potem go szukałem przez dobre 15-20 minut, aż w końcu pojechałem "na czuja" i znalazłem sie w Czerwonaku :).


Od tamego momentu, jechałem już cały czas asfaltem. Na drodze z Czerwonaka do Poznania trochę pocisnąłem, bo autka jechały tak 40-45 km/h i przyjemnie się jechało. Aż do przejazdu kolejowego nie schodziłem poniżej 40 km/h i kilka blachosmrodów wyprzedziłem, a co :D. A nie było łatwo, bo oczyszczalnia ścieków po prawej "dawała się we znaki".


No a na koniec fotka licznika, co by nie było, że oszukuję :).


Gorąco...

Poniedziałek, 16 lipca 2007 · Komentarze(3)
Gorąco...

Wstępik
Prognozy były obiecujące, a nawet za bardzo obiecujące - 35 stopni w cieniu to nie przelewki. Dlatego też z domu wyjechałem chwilę po 8 rano, ale na termometrze juz było ponad 25 stopni. Pojechałem do Lubonia, starając się trzymać puls w widełkach 150-165 co by się zbyt szybko nie zmęczyć. Do Kasi, po 15 km dojechałem i tak cały mokry... A po powrocie było jeszcze gorzej, termometr pokazywał w cieniu 40 stopni !!!



Lody w Puszczykówku :)
3 minutki "kwękania" ze strony Kasi i już zbierała się do wyjścia. Z początku wizja jazdy do Puszczykowa wzbudzała u Maleństwa niechęć, ale dała się przekonać. W Puszczykówku, które było naszym celem, byliśmy po 45 minutach. W żadnym wypadku nie spieszyliśmy sie. Kasia nie mogła być zbytnio zmęczona, bo na 13 jechała do pracy. Nagrodą były 3 gałki lodów w lodziarni przy dworcu :). Zrobiliśmy kilka zdjęć (nie obyło się bez szwankowania aparatu), zjedliśmy lody i wróciliśmy do Poznania. Kasia zrobiła dzisiaj uczciwe 24 km :). Milusio.



Kasia do pracy, a ja...
W domu przekąsiliśmy pyszną (chłodną !!!) zupę owocową autorstwa mamy Kasi - pychota :). Ja pozmywałem naczynia, a Maleństwo przyszykowało się do wyjścia. Odprowadziłem ją na autobus i już miałem jechać, gdy Kasia zadzwoniła, że zapomniała klucz do szafki w pracy. Wróciłem się do domu, wziąłem klucz i rura na Górczyn. Ufff, to był męczący przejazd, ale owocny - 12 min z Lubonia na Górczyn - tyle co autobus 56, gdy nie ma korków na Głogowskiej :). Wręczyłem kluczyk, chwilę porozmawialiśmy i Kasia poszła do tramwaju, a ja ruszyłem... nad Maltę.

Drugie śniadanie
W nogach miałem już 45 km, ale mimo lejącego się z nieba żaru miałem ochotę na więcej. Recepta bya prosta - 3 kółka nad Maltą załatwią sprawę. Po drodze, za Selgrosem poczułem niedocukrzenia więc zatrzymałem się przy kiosku, wypiłem ostatni mój soczek i zagryzłem jeszcze Marsem i Lionem. Było cacy. Zrobiłem przy okazji fotkę chyba najlepiej przygotowanej ścieżce rowerowej w Poznaniu. Ma kilka uchybień w postaci kilku nie do końca obniżonych krawężników, ale poza tym jest naprawdę super.



Gorąco, gorąco, gorąco...
Na Malcie ruch był bardzo mały, zapewne przez ten upał. Nie przypominam sobie, żebym kogoś wyprzedzał... Za każdym razem gdy byłem przy źródełku zatrzymywałem się, nalewałem świeżej wody do bidonu, z czego 1/3 wylewałem sobie małymi strużkami na kark i plecy - przyjemne orzeźwienie. Na pierwszym kółku akurat ruszała Maltanka i pstryknąłem jej fotkę w czasie jazdy. Strasznie się ślamazarzyła i szybko została z tyłu. Duży ruch, ale bardziej pieszy niż rowerowy panował za to przy źródełku.



Zaokrąglam :)
W drodze powrotnej do domu jechałem spokojnie. Niedawno odkryłem, że jazda na maksa po mieście to często jedynie minuta, dwie przewagi, a ja nie miałem mocnych ograniczeń czasowych. Gdy zjechałem do garażu, licznik wskazywał 79,92 km! Nie mogłem tego tak zostawić i podjechałem do sklepu po gazetę i jeszcze kupiłem sobie kilogram bananów. Ostatecznie wyszło 80,25 km :). W domu odpoczynek zacząłem od wypicia soczku i zjedzenia dwóch bananów. Potem prysznic i po jakichś 30 min miałem tylko 114 cukru (normalnie po takim posiłku powinno być z 350) - rower to jest to :).



Jutro ponownie do Puszczykowa, ale tym razem z Łagodą. W planach mała kąpiel w Jeziorze Jarosławieckim :D. Mam nadzieję, że dam radę :). Tfu! DAM RADĘ !!! :)

Wskazania pulsometru
Hi: 5%
Lo: 54%
In: 41%
avg: 136
max: 210

Mokro :(

Piątek, 13 lipca 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Mokro :(

Fajnie się jeździło po Malcie, ale do czasu... Gdy miałem już wracać zaczęło kropić. Myślę sobie - przeczekam. I to był błąd. Po 10 minutach padało już całkiem mocno. W końcu uznałem, że dalsze czekanie nie ma sensu i po 40 min pojechałem do domu. Wolniutko co by się nie ubłocić, szkoda potem by było rower czyścić. I tak się nie obyło bez szmatki, ale przynajmniej tyłek miałem względnie czysty :).

Pulsometr:
Hi: 1%
Lo: 46%
In: 43%
avg: 140
max: 192

Do pracy

Poniedziałek, 25 czerwca 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Do pracy

Ano do pracy, ale tylko w jedną stronę. Rozpadało się niemiłosiernie i zaplanowany "nocny patrol" nie wypalił. Do domu wróciłem autem - odwiózł mnie Łagoda. Mielismy jechać razem rowerami, a pojechaliśmy razem z rowerem na dachu :P.

Dzięki brat!

Warsztaty Generacji T w Rokietnicy

Sobota, 23 czerwca 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Warsztaty Generacji T w Rokietnicy

W Rokietnicy odbywały się tego dnia warsztaty Generacji T związane z ewangelizacją. Podobne odbywały się już w lutym - wtedy pojechaliśmy do Nowej Soli. Tym razem nasz poznański zbór organizował gościł ludzi z Generacji. Tam i tu było bardzo ciekawie, wspaniali ludzie i naprawdę ciekawe pomysły :).

Trasa cały czas asfaltem, przez Kiekrz. Wiało troszkę z boku, ale nie przeszkadzało to zbytnio. Ponieważ rowerowe ciuchy miałem w praniu założyłem zwykłe cywilne, jak za dawnych czasów. Okropnie. Koszulka jeszcze może być, chociaż szybko stała się mokra, a przez to mało komfortowa, ale spodenki... Jednak pampers to jest to co... bardzo umila jazdę na rowerze :).

Jak wracałem to właśnie przestawało padać i na drodze znowu było mokro i znowu dojechałem do domu ubłocony. Łańcucha ostatnio nie umyłem w końcu i dobrze, bo nic mu się nie stało. Dopiero po tej jeździe to zrobiłem i nasmarowałem nowym smarem - White Lightning ORIGINAL. Podobno samooczyszczający - zobaczymy w praniu.

Komu prysznic spod kół?

Czwartek, 21 czerwca 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Komu prysznic spod kół?

Pojechałem do Kasi aby zrobić jej przerwę w nauce, tak ze dwie godzinki, a potem chciałem pojechać jeszcze na Maltę, żeby zrobić kilka kółek. Wiało niemiłosiernie, ale czasami było w plecy i wtedy było bardzo fajnie :).

Wyjeżdżając z domu było całkiem słonecznie, a nade mną wisiało trochę chmur, ale nie przejmowałem się tym. A szkoda, bo jak dojechałem do Kasi, to zrobiło się szaro, buro i ponuro, zaczęło grzmieć, błyskać i no i padał deszcz. Tak więc moja wizyta przeciągnęła się o ponad 3 godziny.

W końcu woda przestała się sączyć z góry, ale wyjeżdżając od Kasi wiedziałem, że i tak będę mokry i w dodatku brudny. I to nie tylko na plecach i tyłku. Z przodu też, a w jaki sposób? Ano w taki, że cześć wody z przedniego koła rozbija się o dolną rurę ramy, pozostała część zabiera się dalej z oponą i leci przed rower. Jednak powyżej 25 km/h wszystko leciało na mnie, bo zanim ta woda doleciała do ziemi to zdążyłem ją dogonić :/. Z tego powodu bardzo polubiłem chodniki z pozbruku, bo na nich nie ma tyle wody co na asfalcie.

Najbardziej byłem jednak zły, że wczoraj wypucowałem sobie cały rower... Po powrocie postawiłem go więc na stojaku, wziąłem szmatkę i powycierałem od razu napęd, przerzutki, obręcze, a na koniec jeszcze ramę. Łańcuch wylądował w słoiku i jak tylko posprzątam w domu to mu zrobię shaking w płynie do mycia naczyń :).

Danych z pulsometru nie podaję, bo zapomniałem go zatrzymać, odszedłem od roweru i są mylne wskazania :P. Muszę o nim bardziej pamiętać :)