Wpisy archiwalne w kategorii

Z Maleństwem

Dystans całkowity:456.94 km (w terenie 57.50 km; 12.58%)
Czas w ruchu:26:31
Średnia prędkość:17.23 km/h
Maksymalna prędkość:61.14 km/h
Suma podjazdów:2600 m
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:28.56 km i 1h 39m
Więcej statystyk

Gorąco...

Poniedziałek, 16 lipca 2007 · Komentarze(3)
Gorąco...

Wstępik
Prognozy były obiecujące, a nawet za bardzo obiecujące - 35 stopni w cieniu to nie przelewki. Dlatego też z domu wyjechałem chwilę po 8 rano, ale na termometrze juz było ponad 25 stopni. Pojechałem do Lubonia, starając się trzymać puls w widełkach 150-165 co by się zbyt szybko nie zmęczyć. Do Kasi, po 15 km dojechałem i tak cały mokry... A po powrocie było jeszcze gorzej, termometr pokazywał w cieniu 40 stopni !!!



Lody w Puszczykówku :)
3 minutki "kwękania" ze strony Kasi i już zbierała się do wyjścia. Z początku wizja jazdy do Puszczykowa wzbudzała u Maleństwa niechęć, ale dała się przekonać. W Puszczykówku, które było naszym celem, byliśmy po 45 minutach. W żadnym wypadku nie spieszyliśmy sie. Kasia nie mogła być zbytnio zmęczona, bo na 13 jechała do pracy. Nagrodą były 3 gałki lodów w lodziarni przy dworcu :). Zrobiliśmy kilka zdjęć (nie obyło się bez szwankowania aparatu), zjedliśmy lody i wróciliśmy do Poznania. Kasia zrobiła dzisiaj uczciwe 24 km :). Milusio.



Kasia do pracy, a ja...
W domu przekąsiliśmy pyszną (chłodną !!!) zupę owocową autorstwa mamy Kasi - pychota :). Ja pozmywałem naczynia, a Maleństwo przyszykowało się do wyjścia. Odprowadziłem ją na autobus i już miałem jechać, gdy Kasia zadzwoniła, że zapomniała klucz do szafki w pracy. Wróciłem się do domu, wziąłem klucz i rura na Górczyn. Ufff, to był męczący przejazd, ale owocny - 12 min z Lubonia na Górczyn - tyle co autobus 56, gdy nie ma korków na Głogowskiej :). Wręczyłem kluczyk, chwilę porozmawialiśmy i Kasia poszła do tramwaju, a ja ruszyłem... nad Maltę.

Drugie śniadanie
W nogach miałem już 45 km, ale mimo lejącego się z nieba żaru miałem ochotę na więcej. Recepta bya prosta - 3 kółka nad Maltą załatwią sprawę. Po drodze, za Selgrosem poczułem niedocukrzenia więc zatrzymałem się przy kiosku, wypiłem ostatni mój soczek i zagryzłem jeszcze Marsem i Lionem. Było cacy. Zrobiłem przy okazji fotkę chyba najlepiej przygotowanej ścieżce rowerowej w Poznaniu. Ma kilka uchybień w postaci kilku nie do końca obniżonych krawężników, ale poza tym jest naprawdę super.



Gorąco, gorąco, gorąco...
Na Malcie ruch był bardzo mały, zapewne przez ten upał. Nie przypominam sobie, żebym kogoś wyprzedzał... Za każdym razem gdy byłem przy źródełku zatrzymywałem się, nalewałem świeżej wody do bidonu, z czego 1/3 wylewałem sobie małymi strużkami na kark i plecy - przyjemne orzeźwienie. Na pierwszym kółku akurat ruszała Maltanka i pstryknąłem jej fotkę w czasie jazdy. Strasznie się ślamazarzyła i szybko została z tyłu. Duży ruch, ale bardziej pieszy niż rowerowy panował za to przy źródełku.



Zaokrąglam :)
W drodze powrotnej do domu jechałem spokojnie. Niedawno odkryłem, że jazda na maksa po mieście to często jedynie minuta, dwie przewagi, a ja nie miałem mocnych ograniczeń czasowych. Gdy zjechałem do garażu, licznik wskazywał 79,92 km! Nie mogłem tego tak zostawić i podjechałem do sklepu po gazetę i jeszcze kupiłem sobie kilogram bananów. Ostatecznie wyszło 80,25 km :). W domu odpoczynek zacząłem od wypicia soczku i zjedzenia dwóch bananów. Potem prysznic i po jakichś 30 min miałem tylko 114 cukru (normalnie po takim posiłku powinno być z 350) - rower to jest to :).



Jutro ponownie do Puszczykowa, ale tym razem z Łagodą. W planach mała kąpiel w Jeziorze Jarosławieckim :D. Mam nadzieję, że dam radę :). Tfu! DAM RADĘ !!! :)

Wskazania pulsometru
Hi: 5%
Lo: 54%
In: 41%
avg: 136
max: 210

Działeczka

Piątek, 8 czerwca 2007 · Komentarze(0)
Działeczka

Pobudka o 7:30 i na 9 miałem być na działce w Luboniu celem przekopania reszty tego nieszczęsnego trawnika. Jak zwykle wyruszyłem o te kilka minut za późno i musiałem nadganiać, co potem odbijało mi się czkawką podczas kopania. Dawno nie byłem taki znorany jak wtedy.

Po skończeniu prac ziemnych pojechaliśmy z Kasią do niej do domu, przekąsiliśmy pyszne drożdżowe ciasto, a potem jeszcze dostałem pycha pomidorówkę :). Jednak sielanka szybko się skończyła, bo trzeba było wracać do domu się uczyć. Średnia wyszła całkiem całkiem - naprawdę byłem padnięty.

Nad Strzeszynek przez Ławicę

Poniedziałek, 7 maja 2007 · Komentarze(0)
Nad Strzeszynek przez Ławicę

Pogoda: słonecznie, wiatr umiarkowany, około 15 st. C, brak opadów
Lista uczestników (alfabetycznie):
1. Kasia
2. Marek
3. Paweł
4. Piotrek
5. Sławek


Przygotowania
Pierwszy raz na tę wycieczkę mówiłem zaraz po Świętach Wielkanocnych, dokładnie przygotowałem ją 2 tygodnie później. Wszystko po to, aby dowiedziało się o niej możliwie dużo młodzieży. Trasę wybrałem niezbyt wymagającą, aby każdy mógł sobie poradzić. Kilka dni przed wyprawą przejechałem zaplanowaną trasę i wyszło 24 km, czyli w sam raz na pierwszy raz.

Zbiórka przed zborem
Start był zaplanowany na godzinę 10:00 spod naszego zboru na Grunwaldzkiej 55. O tej porze na miejscu były 4 osoby: Piotrek, Sławek, Kasia no i ja. Po kilku minutach dojechał jeszcze (samochodem) Paweł. Wypakował rower i mogliśmy ruszać.



Lasek Marceliński
Piciu zaproponował, abyśmy najpierw zahaczyli o Lasek Marceliński na co zgodziła się większość uczestników {Kasia: „Ja się nie zgodziłam, ale nikt mnie nie słuchał :)”}. Po kilku minutach byliśmy już na niedużej polance, na której znajdowała się niczego sobie góreczka. „Hurra! Jedziemy do góry” {Kasia: „Hurra! Jest objazd! :)”}. Zrobiliśmy sobie kilka zdjęć ze szczytu i pojechaliśmy dalej {Kasia: „Ja też zrobiłam zdjęcie – z widokiem... na szczyt :)”}.



Jak ominąć ten płot?
Opuszczając Lasek Marceliński znaleźliśmy się na osiedlu Ławica, dojechaliśmy do ulicy Bukowskiej i natrafiliśmy na płot. Płot jak to płot – rowerzyście przeszkadza, więc trzeba było go ominąć. Postanowiliśmy objechać go od zachodniej strony. Okazało się, że był to płot okalający nie lotnisko, jak sądziliśmy, a Tor Samochodowy Poznań. Akurat jeździły po nim ścigacze, ale dla nas nie miało to większego znaczenia co jeździ – super, że w ogóle cokolwiek po nim jeździło :) {Kasia: “Co w tym takiego ciekawego? Jeżdżą tylko w kółko cały czas :P”}.



Przepraszam, jak można stąd wyjechać?
Okrążając tor, jakimś sposobem znaleźliśmy się na okalającym go terenie i okazało się, że nie wiemy jak z niego wyjechać. Nie chcąc się wracać pojechaliśmy przed siebie. Po prawej stronie znajdował się tor, a po lewej stronie 2-metrowy betonowy mur z drutem kolczastym. Po jego drugiej stronie było już lotnisko. W oddali widać było port lotniczy i w jego stronę się skierowaliśmy. Aż tu nagle Piciowi zeszło powietrze z przedniego koła, więc musieliśmy się zatrzymać... Wesoło, nie ma co... W tym miejscu jakoś nie wiało, więc zrobiło się nam się gorąco, nad naszymi głowami latały krwiopijcze meszki i co chwilę któraś dobierała nam się do skóry {Kasia: “Mnie tam nic nie gryzło :):)”}. Piotr zakleił dętkę, napompował, pomocował się nieco z uszkodzonym motylkiem od zacisku koła i mogliśmy jechać dalej. Udało nam się wyjechać z powrotem na ulicę Bukowską i uradziliśmy, że pora wreszcie pojechać na Strzeszynek.



Jedziemy, jedziemy, jedziemy...
Pomijając kilku-minutową przerwę w King Crossie na drożdżówkę i Colę od tego momentu aż na Strzeszynek jechaliśmy bez zbędnych przestojów. Trasa pokrywała się z tą zaplanowaną pierwotnie, czyli Bułgarską do końca, następnie przez tory nad Rusałkę i potem już szlakiem rowerowym na Strzeszynek.



Cel wyprawy osiągnięty
Aby sobie odpocząć, usiedliśmy na molo {Kasia: “Szkoda, że nie w Sopocie <rozmarzona>”}. Był to czas, aby odetchnąć, rozluźnić łydki, dać odpocząć poobijanym pośladkom, porozmawiać, podziwiać przyrodę, popstrykać fotki, a nawet poczyścić rower... :). Najważniejsze jednak, że wszyscy byliśmy zadowoleni {Kasia: “A niektórzy oprócz tego także zmęczeni :)”}.



Im prędzej, tym szybciej
Odpoczęliśmy i zawinęliśmy się z powrotem. Na wysokości ulicy Biskupińskiej rozdzieliliśmy się – Sławek, Paweł i Piotrek pojechali do zboru, a Kasia i ja pojechaliśmy do mnie do domu, gdyż stamtąd to niedaleko. Dystans wycieczki podany jest wg, mojego licznika. Sławek, Paweł i Piotrek zrobili kilka km więcej, przy czym Sławek musiał jeszcze dojechać do Czapur (dodatkowe 14 km).

Zredagowali: Marek i {Kasia}.
Zdjęcia: Kasia, Piotrek.

O zachodzie słońca

Niedziela, 15 kwietnia 2007 · Komentarze(1)
Kategoria Z Maleństwem
O zachodzie słońca

Słońce chyliło się już ku zachodowi gdy razem z Maleństwem postanowiliśmy wybrać się na rowerki. Założyłem mój nowy plecaczek, który dostałem od Kasi, wzieliśmy 10 zł, żeby kupić sobie lody nad Strzeszynkiem (trochę dużo, ale przynajmniej w papierku) i w drogę.
Dojechanie nad Strzeszynek nie sprawiło nam najmniejszych trudności, bo nie mam tam żadnych podjazdów :). Kasia narzuciła ostre tempo (biorąc pod uwagę, że rano zrobiłem już 66 km), ale trzymałem się dzielnie. Ruch na ścieżce spory, ale jechało się bardzo miło i kulturalnie, bez zbędnych przepychanek.
Nad jeziorem sporo ludzi, jedni przy ognisku, drudzy grają w piłkę, inni siedzą przy barach. Naszym celem też był taki bar. Niestety w pierwszym spotkanym nie było lodów, więc podjechaliśmy do następnego, gdzie było kilka do wyboru :). Bardzo miła pani pokazała nam wszystkie po kolei, krótko opisując każdy z osobna. Momentami czułem się jak 6 latek, któremu objaśnia się jakąś nietrudną czynność :). W końcu zdecydowaliśmy się na rożki , czekoladowy dla Kasi i truskawkowy dla mnie. Bardzo miła pani podała nam lody po czym z wielkim bananem na ustach skasowała z nas 8 zł! No cóż, raz w sezonie można odżałować :P.


Po lodach podjechaliśmy nad jezioro popstrykać kilka fotek i pojechaliśmy do Kiekrza.


Stamtąd pomknęliśmy do Złotnik, żeby z ukrycia strzelić jej fotkę, ale przed domem napotkaliśmy na sporą przeszkodę - jej mamę :). No to żeby nie było, że my paparazzi poprosiliśmy by zawołała Órshólę (tak ją mam wpisaną w telefonie).


Było miło i przyjemnie, ale z racji, że zaczęło się ściemniać wróciliśmy czym prędzej do domu :).
Ponieważ Kasia nie była zadowolona, że przejechaliśmy tylko niecałe 20 km, za tydzień postaram się wymyślić coś ekstra :).
PS
Wycieczka ma datę 15.04.2007, bo okazuje się, że można jednego dnia dodać tylko jedną wycieczkę. A szkoda. Na razie więc niech będzie tak :).

Północno-zachodni klin zieleni :)

Wtorek, 10 kwietnia 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Z Maleństwem
Północno-zachodni klin zieleni :)

Po zakupieniu pompki (z wężykiem, za 11,50) i napompowaniu kółek wyruszyliśmy z Maleństwem na kolejną rekreacyjną wycieczkę. Pojechaliśmy z wiatrem szosą na Golęcin, tam zjechaliśmy do Rusałki i korzystając z osłony lasu skierowaliśmy się w stronę Strzeszynka. Bardzo przyjemna ubita leśna ścieżka wzdłuż Bogdanki z kilkoma pagóreczkami - w sam raz na drugi raz :).

Po drodze spotkaliśmy wielgaśnego ślimaka, którego prawie najechałem. Zatrzymaliśmy się zaraz przy ławeczce i strzeliliśmy sobie z Kasią nawzajem kilka fotek. W międzyczasie minął nas kłusem zawodowy jeździec na pięknym rumaku. Dojechaliśmy do ulicy Biskupińskiej, znów przerwa na kilka fotek i z kopyta pod gorę. Pokręciliśmy się jeszcze po Strzeszynie w poszukiwaniu ulicy Jeziorańskiej i na spokojnie wróciliśmy do domu.

Wrzuciliśmy na patelnię białą kiełbaskę, a później zajadając się nią rozegraliśmy 2 partie w warcaby (raz był remis, drugi raz - nie wygrałem :P).

Obiecane fotki:

1) Los Dużos Ślimakos


2) Wytrawny jeździeć płci żeńskiej ze swoim rumakiem


3) Nasze rowerki i moje Maleństwo :)


4) Ja z rowerem w ujęciu pozowanym


5) A tutaj razem z Maleństwem przed podjazdem ulicą Biskupińską

OFICJALNE OTWARCIE SEZONU 2007

Poniedziałek, 9 kwietnia 2007 · Komentarze(2)
Kategoria Z Maleństwem
OFICJALNE OTWARCIE SEZONU 2007

Tak jest, dzisiaj przed godzi. 18, razem z Maleństwem otworzyliśmy sezon rowerowy 2007! Pogoda wprawdzie nie dopisała (wmordewind dawał się mocno we znaki, a nawet trochę popadało), ale nie poddaliśmy się. Zwiedziliśmy os. Literackie oraz resztki brzozowego lasu, który je oddzielał od Strzeszyna Greckiego.

Muszę kupić pompkę, bo Kasia miała na tyle miękkie opony, że trudno jej się jechało.