Dzisiaj nie było już tak ładnie jak wczoraj, ale i tak poszedłem pojeździć. Pojechałem do rodziców i nad Rusałką napotkałem na zagadkowy pomarańczowy kabel. Zagadkowy dlatego, że ponownie go zauważyłem na osiedlu :)). Ciągnął się dalej w stronę Strzeszyna, więc podążyłem jego śladem. Okazało się, że kabel należy do Geofizyki Kraków, która (jak się dowiedziałem od jednego z pracowników) poszukuje złóż ropy i gazu ziemnego. Nie do końca jestem przekonany czy pan nie zabawił się moim kosztem, ale nie mam tego jak sprawdzić :).
Wznawiamy dawne zwyczaje i umawiamy się z Łagodą (pierwszy raz w nowym kasku) na rower w niedzielę o poranku :). Pobudka o 6, godzinę później byłem na Dębcu skąd pojechaliśmy na Maltę. Dwa kółka, zajechaliśmy też pod Galerię Malta nową kładką i do domu :).
Niedzielne popołudnie na rowerze :). Jakoś tak lubię Maltę w tym roku, ale tym razem było tak sobie. Po prostu takich dzikich tłumów to dawno tam nie widziałem. Namówiliśmy się z Billem, ale on miał tylko pół godziny. Do tego ja się spóźniłem, a potem nie dogadaliśmy się co do miejsca zbiórki, więc ostatecznie pogadaliśmy sobie po prostu przy światłach :). A potem pokręciłem się sam, zjechałem trochę do lasku, w sumie po Malcie wyszło jakieś 38 kilometrów co daje jakieś 6,5-7 kółek.
Po wielu latach w końcu wybraliśmy się z Młodym razem na rower :). O dziwo, dołączył też Jassem na dzierżawionym sprzęcie (swoje miał tylko gacie, skarpetki i buty). Oczywiście zanotowałem spore spóźnienie na Teatralce, ale chłopaki chyba jakoś to przeżyli, bo dużo nie krzyczeli :). Przed Rusałką zaczęło padać i to dość mocno, ale w lesie nie było to aż tak uciążliwe. Objechaliśmy Strzeszynek i wróciliśmy tą samą trasą na Teatralkę, gdzie rozjechaliśmy się do domu.
Start o 18:30, pogoda rewelacyjna, ok. 20 stopni i słoneczko :). Jako, że ostatnio zatęskniłem jednak za Maltą to dzisiaj pojeździłem sobie właśnie tam. I po raz kolejny przekonałem się, że 4 lata temu trzeba było jednak kupić jakiegoś crossa :). Tymczasowo będę musiał przełożyć opony na Conti Travel Contact, co by się przyjemniej śmigało :). Zrobiłem 6 kółeczek w zasadzie bez żadnej przerwy. Tylko na ostatnim zajechałem do źródełka, żeby uzupełnić bidon przed powrotem do domu.
Następnego dnia miało być zaliczenie z Rynku instrumentów pochodnych, ale ja miałem w ostatnim tygodniu tak beznadziejne cukry, że musiałem w końcu pójść na rower. Pogoda była raczej kiepska, nie było słońca, było wilgotno i w każdej chwili mogło zacząć padać, a do tego wiał silny wiatr :). Jedyną opcją był las i wybór padł na Marcelin, bo tam najbliżej. Ogólnie to nuda tak się kręcić bez celu (już ciekawsze jest chyba kręcenie kółek na Malcie), więc objechałem dookoła cmentarz na Junikowie i postanowiłem pojechać jeszcze na Rusałkę, ale na Dąbrowskiego zaczęło delikatnie kropić. Sprawdziłem skąd to leci i jakie jest prawdopodobieństwo, że będzie padać mocniej i stwierdziłem, że... czas wracać do domu, a i tak ostatnie 4 minut jechałem już w deszczu.