Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2009

Dystans całkowity:103.26 km (w terenie 23.00 km; 22.27%)
Czas w ruchu:06:43
Średnia prędkość:15.37 km/h
Maksymalna prędkość:61.14 km/h
Suma podjazdów:3600 m
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:25.82 km i 1h 40m
Więcej statystyk

M1

Niedziela, 24 maja 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Z Maleństwem
Do M1 i z powrotem z Kasieńką :). Pogoda wyśmienita, na dworze rześko, ale już pod koniec robiło się chłodno. Kilka razy po drodze spadło na nas dosłownie kilka kropel, ale poza tym suchutko.

Malta i z powrotem

Piątek, 8 maja 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Z Maleństwem
Jak tylko wróciłem z samotnej wycieczki zjedliśmy z Kasią obiad i pojechaliśmy na wspólną wycieczkę tym razem :). Na Maltę i z powrotem, spokojnym tempem (na szczęście, bo jak na razie 30 km dziennie to dla mnie dużo). Z domu do źródełka wyszło nam idealnie 10,00 km :). Wróciliśmy stroną północną, potem ja musiałem jeszcze wypić 1,5 kartonika soku i mogliśmy wracać do domu. Powoli zaczęło się chmurzyć, wiatr nieco osłabł, a pół godziny po powrocie zaczęło lekko padać. Ufff :)

PS
Całkowity dystans dzisiaj 56 km, jest postęp :).

Morasko

Piątek, 8 maja 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Dzisiaj chciałem zajechać nad Kiekrz, ale po drodze musiałem zmienić plany i pojechałem na Batorego kupić ładowarkę do telefonu (bo przez 2 dni nie mieliśmy żadnej - szczurki przegryzły kabelki). Jadąc wzdłuż Mieszka I dam sobie rękę uciąć, że minąłem byłego nauczyciela od WF - "Rosoła" :). Z Batorego pojechałem na Górę Morasko, a potem przez Suchy Las nad Strzeszynek i dalej obok Rusałki i KC do domu.

Szwajcaria Żerkowska

Sobota, 2 maja 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Z Maleństwem
Weekend majowy jest w tym roku beznadziejny, bo po pierwsze dodatkowo wolny jest tylko jeden dzień, a po drugie w sobotę muszę iść do pracy. Biorąc pod uwagę takie ograniczenia wybraliśmy się z Kasią na wycieczkę do Żerkowsko-Czeszewskiego Parku Krajobrazowego. Inspiracją był przewodnik Pascala „Okolice Poznania na rowerze”, trasa nr 14 choć mocno zmodyfikowana i skrócona:

Śmiełów – Pogorzelica (prom) – Szczodrzejewo - Czeszewo – Orzechowo – Dębno (prom) – Lgów – Śmiełów

Jak to bywało ostatnio tak i dziś zawiewało naprawdę mocno, w dodatku było dość rześko. Rowery bez problemu zmieściły się do auta i kilka minut po 9 ruszyliśmy do Śmiełowa. Na drogach pusto, spokojnie i na miejsce dotarliśmy ok. 10:30, a parking przed muzeum był pusty. Zabrałem się za wypakowanie rowerów, a Kasia poszła zrobić kilka zdjęć, nasłonecznienie była bardzo duże, więc zdjęcia też wychodziły bardzo ładne.






Po pierwszym kilometrze wiedzieliśmy już, że jest nam zimno. Temp. nie przekraczała 16-17 stopni, a do tego jeszcze był zimny wiatr. Pierwszy przystanek w okolicach wioski o wdzięcznej nazwie Szczonów, ale z uwagi na fakt, że „szczoć” nam się zbytnio nie chciało zrobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy w dalszą drogę. Kilka minut później wyjeżdżając z zakrętu Kasia zaczyna krzyczeć: AAAA!!! po czym zatrzymuje się, zsiada z roweru i idzie do tyłu. A co było tego przyczyną? Ano żabka.




Jedziemy dalej i napotykamy mały, betonowy mostek nad równie małą rzeczką Odczepich. Całkiem podobny do mostu Rocha. W oddali widać bryłę neoromańskiego kościoła w Pogorzelicy.



Dojeżdżamy do „teowego” skrzyżowania i skręcamy w lewo w kierunku promu. Na prawo droga wiedzie do Paruchowa. Prom był akurat po drugiej stronie Warty, ale na szczęście już ruszał w naszą stronę. Zabraliśmy się z dwoma autami i po 20 minutach byliśmy już na drugim brzegu gotowi do dalszej jazdy. Kiedyś wydawało mi się, że bycie kierowcą MPK może być nudne, bo trzeba jeździć codziennie w kółko po tej samej trasie, ale operator promu to przebija.




Wjeżdżamy na leśną drogę biegnącą mniej więcej wzdłuż Warty i tu zaczęły się kłopotu. Momentami droga była bardzo piaszczysta co znacznie utrudniało jazdę. Zrobiliśmy więc przerwę na kanapkę i jakiś soczek, bo cukier zszedł mi poniżej 70…



Im dalej w las, tym piachu było coraz więcej co bardzo nie podobało się Kasi. Były momenty, że wolała nawet zejść z roweru aniżeli ryzykować wywrotką. Na szczęście w Szczodrzejewie wróciliśmy na asfalt i (z wiatrem w plecy) pojechaliśmy do Czeszewa.



Dzięki temu, że skręciliśmy w złe miejsce udało nam się zobaczyć bardzo ładny budynek Nadleśnictwa Jarocin, wyremontowany bodajże w zeszłym roku.



Odnaleźliśmy właściwy skręt i znowu znaleźliśmy się nad Wartą. Droga biegła wzdłuż wału przeciwpowodziowego i niestety znowu zdarzały się momenty gdzie piachu było nieco za dużo. Kasia znów wolała prowadzić rower, ale w końcu udało mi się ją przekonać, żeby spróbowała jechać nieco szybciej to łatwiej jej będzie taki piach ominąć. No niestety skończyło się na tym, że w pewnym momencie piachu był na tyle dużo, że straciła równowagę i wylądowała na wale. Obyło się bez urazów i tylko na dodatkowej dawce adrenaliny, ufff.

Ponieważ znowu zaczął spadać mi cukier zjechaliśmy ze szlaku do Orzechowa, aby zakupić coś kalorycznego. Wybór padł na paczkę ciastek i milkę jogurtową. W sklepie, jak to w wioskach wszyscy się znali, dało się wyczuć taką rodzinną atmosferę, której próżno szukać w poznańskich sklepach… Ciastka zniknęły w jakieś 10 minut i ruszyliśmy w kierunku Dębna. Znowu przeprawa promowa, podobnie jak w Pogorzelicy trwało to jakieś 15-20 minut. W oddali widać było most kolejowy, który ponoć jest udostępniony dla pieszych, więc jeśli ktoś nie zdąży na prom to może przedostać się tamtędy na drugą stronę rzeki.

Po zjechaniu z promu i wydostaniu się na wał znów krótka przerwa, co by popstrykać fotki jakiemuś kościołowi. Od tego momentu na trasie robiło się coraz gorzej, bo mieliśmy pod wiatr. Wiatr bardzo zimny i zaczęły nas boleć uszy, a i jakoś pedałować się odechciewało. Po drodze spotkaliśmy muuućkę, stała, gapiła się na nas i trochę śliniła (ciekawe czy na nasz widok, czy to u niej normalne). Kolejna przerwa przy „mini-baobabie” i tym razem obaliliśmy pół czekolady i po jabłku. Kasia zaprezentowała też swoje zdolności w rzucie w dal.




W Lgowie nie było niczego ciekawego, więc po prostu przezeń przejechaliśmy. Na ostatnim skrzyżowaniu na naszej trasie Kasia skręciła w lewo w stronę Śmiełowa, a ja pojechałem w prawo w kierunku Żerkowa, aby zaliczyć jeden z trudniejszych podjazdów w Wielkopolsce. Przyznaję, zasłużył sobie na to miano – długi na 900m (od skrzyżowania do punktu widokowego) i naprawdę wyczerpujący. Pierwsze 300m miałem chęci i power w nogach, potem zostały już tylko chęci i zadyszka. Na górze 2 minuty odpoczynku, żeby uspokoić oddech i na najtwardszym przełożeniu w dół. Niestety wiatr trochę przeszkadzał, więc jak tylko na liczniku pojawiło się 60 km/h dałem sobie spokój, skuliłem nogi, przysiadłem na ramie i dalej zjeżdżałem w takiej pozycji. Jakież było moje zdziwienie gdy sprawdzając maxa licznik pokazał 61,14 km/h. Dokulałem się jakoś do Śmiełowa na parking i jak zszedłem z roweru to poczułem, że kręci mi się w głowie… Oj, brakuje formy, brakuje...

Zapakowaliśmy się do auta i wróciliśmy przez Pyzdry, Wrześnię i Swarzędz do domu. W Pyzdrach mieliśmy posłuchać i popatrzeć na koncert orkiestr dętych i zjeść w końcu watę cukrową. Natomiast w Swarzędzu Kasia odwiedziliśmy cmentarz i Kasia pokazała mi kamienicę wybudowaną przez jej pradziadka.