Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2007

Dystans całkowity:359.04 km (w terenie 10.00 km; 2.79%)
Czas w ruchu:14:31
Średnia prędkość:24.73 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:29.92 km i 1h 12m
Więcej statystyk

Nocny patrol

Środa, 27 czerwca 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Z Łagodą
Nocny patrol

Wreszcie się udało! Pogoda co prawda nie sprzyjała (bardzo silny wmordewind, zimno), ale przynajmniej nie padało (no prawie). Zasady były takie jak poprzednio - Łagoda podjechał o 23:10, ja zamykam kafeję i jedziemy nad Maltę :). Wszystko zgodnie z planem (5 minut poślizgu z mojej strony, czyli w normie :P), pozamykałem, poubierałem się i pouzbrajałem się w te moje gadżety.

Na "dzień dobry" poświeciłem Łagodzie po oczach halogenikiem :P, ale to w końcu starsdzy brat więc króciutko :). Zgraliśmy pulsometry, ustaliliśmy którędy jedziemy i w drogę. Nasza trasa: Wierzbięcice -> Niezłomnych -> Kościuszki -> Krakowska -> Most Rocha -> Kórnicka -> Jana Pawła II.

Na rowerze, jak wiadomo, jest niebzpiecznie. Za dnia duzy ruch samochodów, a w nocy... pieszych. Łażą gdzie popadnie. Pierwsze spotkanie mieliśmy na wysokości Starego Browaru, w miejscu gdzie jest droga pieszo-rowerowa o szerokości bodajże 1 m i minąć się z kimś z naprzeciwka się po prostu nie da. Chwilę później samochody stojące na ścieżce, więc znowu trzeba się ocierać na chodniku o pieszych. Potem długo, długo spkój, aż do Kórnickiej, na wysokość budynków Politechniki. Mrygam tym swiatełkiem i mrygam, nawet się odwrócili, ale i tak nie zeszli z drogi dla rowerów. Skończyło się na kilku gramach gumy zostawionej na nawierzchni.

Przed Mostem Rocha, Łagoda włączył swoją Sigmę Ellipsoid. Świetna lampka... ale w obecnej sytuacji należało ją nazwać zwykłym świecidełkiem. Odpowiedź Łagody była natychmiastowa:

"Przynajmniej nie wygląda jak żarówka zwinięta mamie z kuchni" :).

Nad Maltą wiatr dawał się mocno we znaki, w szczególności po północnej stronie. Z kolei tam gdzie było szeroko mogliśmy sobie spokojnie pogadać. Zeszło między innymi na temat kalorii liczonych przez Donnay'a, a konkretnie o tym jakie parametry tam ustawić (w instrukcji do podanej dyscypliny sportu jest podany zakres liczb i nikt nigdzie nie wie jaką wartość ustawić). To był moment, kiedy Łagoda walnął tekst dnia (właściwie to wieczoru):

"A tam w ogóle jest taka dyscyplina jak rowering?" :D

Zrobiliśmy 2 kółka w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara po czym zatrzymaliśmy się na przerwę. Łagoda poszedł pod drzewko (nie omieszkałem go podświetlić co nieco), wciągnął Snickersa, nawet zrobiliśmy sobię fotkę (trzeba było zrobić drugą, bo na pierwszej nie zmieściłem się w kadrze :P). Dostałem też od starszego brata dwie opaski odblaskowe, bo stwierdził, że na rękach mu są niepotrzebne :).



Ostatnie kółko, już w odwrotnym kierunku, było znacznie korzystniejsze w kwestii wykorzystania wiatru. Odległość niby ta sama, nawet czas podobny, ale zmęczenie dużo niższe. Gdy się rozjeżdżaliśmy zaczynało padać. Łagoda miał wmordewind aż do samego domu, ja trochę lepiej, bo momentami wiało trochę z tyłu.

Do pracy

Poniedziałek, 25 czerwca 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Do pracy

Ano do pracy, ale tylko w jedną stronę. Rozpadało się niemiłosiernie i zaplanowany "nocny patrol" nie wypalił. Do domu wróciłem autem - odwiózł mnie Łagoda. Mielismy jechać razem rowerami, a pojechaliśmy razem z rowerem na dachu :P.

Dzięki brat!

Warsztaty Generacji T w Rokietnicy

Sobota, 23 czerwca 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Warsztaty Generacji T w Rokietnicy

W Rokietnicy odbywały się tego dnia warsztaty Generacji T związane z ewangelizacją. Podobne odbywały się już w lutym - wtedy pojechaliśmy do Nowej Soli. Tym razem nasz poznański zbór organizował gościł ludzi z Generacji. Tam i tu było bardzo ciekawie, wspaniali ludzie i naprawdę ciekawe pomysły :).

Trasa cały czas asfaltem, przez Kiekrz. Wiało troszkę z boku, ale nie przeszkadzało to zbytnio. Ponieważ rowerowe ciuchy miałem w praniu założyłem zwykłe cywilne, jak za dawnych czasów. Okropnie. Koszulka jeszcze może być, chociaż szybko stała się mokra, a przez to mało komfortowa, ale spodenki... Jednak pampers to jest to co... bardzo umila jazdę na rowerze :).

Jak wracałem to właśnie przestawało padać i na drodze znowu było mokro i znowu dojechałem do domu ubłocony. Łańcucha ostatnio nie umyłem w końcu i dobrze, bo nic mu się nie stało. Dopiero po tej jeździe to zrobiłem i nasmarowałem nowym smarem - White Lightning ORIGINAL. Podobno samooczyszczający - zobaczymy w praniu.

Komu prysznic spod kół?

Czwartek, 21 czerwca 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Komu prysznic spod kół?

Pojechałem do Kasi aby zrobić jej przerwę w nauce, tak ze dwie godzinki, a potem chciałem pojechać jeszcze na Maltę, żeby zrobić kilka kółek. Wiało niemiłosiernie, ale czasami było w plecy i wtedy było bardzo fajnie :).

Wyjeżdżając z domu było całkiem słonecznie, a nade mną wisiało trochę chmur, ale nie przejmowałem się tym. A szkoda, bo jak dojechałem do Kasi, to zrobiło się szaro, buro i ponuro, zaczęło grzmieć, błyskać i no i padał deszcz. Tak więc moja wizyta przeciągnęła się o ponad 3 godziny.

W końcu woda przestała się sączyć z góry, ale wyjeżdżając od Kasi wiedziałem, że i tak będę mokry i w dodatku brudny. I to nie tylko na plecach i tyłku. Z przodu też, a w jaki sposób? Ano w taki, że cześć wody z przedniego koła rozbija się o dolną rurę ramy, pozostała część zabiera się dalej z oponą i leci przed rower. Jednak powyżej 25 km/h wszystko leciało na mnie, bo zanim ta woda doleciała do ziemi to zdążyłem ją dogonić :/. Z tego powodu bardzo polubiłem chodniki z pozbruku, bo na nich nie ma tyle wody co na asfalcie.

Najbardziej byłem jednak zły, że wczoraj wypucowałem sobie cały rower... Po powrocie postawiłem go więc na stojaku, wziąłem szmatkę i powycierałem od razu napęd, przerzutki, obręcze, a na koniec jeszcze ramę. Łańcuch wylądował w słoiku i jak tylko posprzątam w domu to mu zrobię shaking w płynie do mycia naczyń :).

Danych z pulsometru nie podaję, bo zapomniałem go zatrzymać, odszedłem od roweru i są mylne wskazania :P. Muszę o nim bardziej pamiętać :)

Dzień w środku nocy :D

Środa, 20 czerwca 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Dzień w środku nocy :D


Co tu dużo mówić - wreszcie mam porządną lampę na rower, dzięki której mam frajdę, że jeżdżę sobie rowerem w środku nocy :D.

Części jakie użyłem:
- akumulator 12V 5Ah; 26,90 zł
- ładowarka do takiego akumulatora (kupiona razem z aku na Allegro); 40,90 zł
- włącznik (A)
- kabel (ponad metr, bo akurat była końcówka) (B)
- wsuwki (C)
- oprawka ceramiczna GU5,3 (D) - okazała się niepotrzebna ostatecznie
- taśma izolacyjna (E); A+B+C+D+E = 10,80 zł w elektronicznym
- oprawa z wysięgnikiem, taka meblowa, regulowana; 10,00 zł (przeceniona z 35,00 zł :)
- żarówka Philips Brilliantline Pro z powłoką dichroiczną 20W 10 stopni; 14,80 zł

RAZEM = 112,50 zł (w tym 9,50 zł za przesyłkę aku i ładowarki) TANIOCHA !!!!!

Montaż to pełna prowizorka - wymaga dopracowania, ale po krótce to tak, akumulator i nadmiar kabla do plecaka, włącznik niestety trochę zwisa za kaskiem (trzeba go będzie jakoś do lampy taśmą może dokleić), wysięgnik był już nieco wyprofilowany, ale trzeba było trochę poprawić kombinerkami, żeby lepiej pasował do kasku, do którego przymocowane jest za pomocą dwóch takich ściskaczy (patrz: zdjęcia), które znalazłem w szufladzie. Pasują też takie metalowe, ale trzeba je troszkę odkształcić, bo one domyślnie są okrągłe.

No i gitara, świeci to to mega super fajnie i jeździło mi się dzisiaj z wielkim bananem na ustach :D. No i te spojrzenia mijanych ludzi... bezcenne :P. Nie no żartuję.

A teraz jeszcze coś nt. gdzie byłem... Otóż, najpierw wymieniłem łańcuch, wyczyściłem resztę napędu tak, żeby się można było przejrzeć. Do pełni szczęścia zabrakło mi dużego klucza imbusowego, żeby korbę odkręcić i musiałem się gimnastykować ze szmatką przez to. Poprawiłem hamulce i w drogę.

Pojechałem do Kasi, porozmawiać chociaż chwilkę - miała dzisiaj zajęcia z etyki lekarskiej na terenie hospicjum i ponoć były bardzo ciekawe, ale też i przygnębiające... O 23 trzeba było się pożegnać, Kasia do spania, a ja do domu. Aha, moja lampa nie była przyjęta z super entuzjazmem, ale ja to rozumiem. Wszystko przeminie jak będzie miała okazję kiedyś się z nią przejechać :).

Z Lubonia pojechałem przez Stary Rynek na Maltę. Na mecie toru regatowego zrobiłem kilka zdjęć. Wcześniej jeszcze odbiłem przy źródełku do lasu. Dojechałem do pierwszego rozwidlenia i wróciłem. A wszystko po to, żeby poświecić sobie lampą w różnych warunkach :D. Gdy chciałem jechać dalej, okazało się, że brama jest już zamknięta, ale pamiętałem, że przy tej od strony źródełka był ochroniarz. Zawróciłem więc do niego i dowiedziałem się, że ta którą chciałem przejechać jest jeszcze otwarta - wystarczy, że podniosę łańcuch i już.

W domu poświeciłem trochę rodzicom po oczach, były ohy i ahy no i koniec.

avgHR = 147
maxHR = 182
Hi = 11%
In = 73%
Lo = 16% (w rzeczywistości było mnie, ale zdarza się, że źle styka nadajnik ze skórą i pomiar jest zaniżony)

Vmax = 43,32 km/h

Podpis Prezesa

Sobota, 16 czerwca 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Podpis Prezesa

W związku z prezentem dla rodziców z okazji ich 40. rocznicy ślubu musiałem rano gonić na Dębiec do Łagody. A wszystko po to, żeby Prezes się mógł podpisać na kartce z życzeniami. Bez tego impreza Wapno 2007 byłaby totalnym niewypałem. Przy okazji wziąłem dla Łagody pulsometr.

Wiało mocno w twarz, ale średnią utrzymałem naprawdę przyzwoitą. Wręczyłem Łagodzie pulsometr i zaczęła się zabawa :). Robił różne rzeczy, żeby sprawdzić jak to działa no i było śmiesznie. Potem trochę teorii jak korzystać z kontroli pulsu, ustawienie strefy 70-85% i na koniec hasło dnia:

"Ooo, opłaca się myć ręce. Skoczyło mi do 110 a to już jest ponad 50% maxHR, więc spalam tłuszcz :D"

W międzyczasie zaczęło trochę padać, ale jak tylko przestało wróciłem do domu. Bynajmniej nie było z wiatrem. Powiedziałbym, że warunki były w obie strony takie same, a czasy też wyszły bardzo zbliżone (niecałe 25 min).

TAXI

Piątek, 15 czerwca 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
TAXI

Musiałem dokonać przedpłaty w siedzibie korporacji radio Taxi 8222333 na Bałtyckiej 15 i ponieważ dojechać tam MPK to niezła sztuka, tym bardziej, że czasu mało, bo musiałem jeszcze zdążyć na egzamin z rachunkowości, więc wziąłem rower.

Jadąc Lechicką, od Piątkowskiej aż do Wichrowych Wzgórz trzymałem się za TIRem, więc ten odcinek pokonałem bardzo szybko. Potem było z górki, więc dojazd był bardzo przyjemny, jedynie trochę wmordewindu.

Za to z powrotem jechałem już tylko o własnych siłach i choć w większości było pod górkę to jednak wiało w plecy :). Pojechałem troszeczkę inną trasą i wyszło 900 m mniej, nadspodziewanie duża róznica.

avgHR = 143
HRmax = 202 (nie pamiętam kiedy)
Hi = 20%
In = 36%
Lo = 44%

Vmax - 63,73 km/h (za TIRem)

Niestety wskazania z pulsometru nie do końca odzwierciedlają rzeczywistość, gdyż czasami są zaniżone wyniki (dlatego tyle czasu jest wykazane w strefie poniżej 140). Prawdopodobnie dlatego, że nadajnik ma niedostateczny kontakt ze skórą i jeszcze muszę popracować jak ustawić opaskę by było dobrze..

Bardzo, bardzo wcześnie...

Niedziela, 10 czerwca 2007 · Komentarze(2)
Kategoria Samemu
Bardzo, bardzo wcześnie...

W dzień nie ma czasu, wieczorem nie ma czasu, no to trzeba pojeździć rano :). Ale rano też nie ma czasu, więc może by tak wcześnie rano?

Pobudka o 5:37, po niecałych 6 godzinach snu - nie było łatwo. Zjadłem śniadanie, poczesałem Lolkę, ubrałem się i w drogę.

Spod domu ruszyłem o 6:12, czyli 2 minuty za późno :P. Postanowiłem jednak nie pędzić na maksa, bo szybko bym się wypalił o tak wczesnej porze. Z Billem byłem umówiony o 6:30 na wysokości ulicy Kaliskiej, byłem o 6:30 równiuteńko. No i czekam. Czekam, czekam, a Billa nie ma. Wypiłem soczek - Billa nie ma. Zdjąłem bluzę - Billa nie ma. Minął mnie jakiś gościu, którego było słychać od paruset metrów jak sobie śpiewa "na całą epę" to co słyszy w słuchawkach (tragicznie fałszował) - Billa nie ma. Pstryknąłem kilka fotek - a Billa wciąż nie ma. Postanowiłem więc zrobić kółko, bo albo zaspał, albo nie wiem :P.

Gdy objechałem Maltę to na wysokości Shella spotkaliśmy się z Billem w końcu, jednak nie zaspał :). Okazało się, że topografia tej części miasta jest u mnie do poprawki i zamiast czekać przy Kaliskiej to czekałem przy Katowickiej :P.

To kółko było już spokojniejsze, ale tylko troszkę spokojniejsze, średnia w okolicach 28 cały czas się utrzymywała. Pogadaliśmy o tym i tamtym, no i Bill stwierdził, że jemu wystarczy jedno kółko na dzisiaj. W pierwszej chwili byłem troszkę rozczarowany, ale w mgnieniu oka przywołałem się do porządku, że przecież nie każdy musi być taki stuknięty, żeby mieć ochotę na wycisk z samego rana :). Pełen szacunek dla Billa, że przyjechał!!!

Ostatnie kółko już na luzie, bez przyciskania zbędnego, na mecie toru regatowego się zatrzymałem, popstrykałem trochę, zdałem sobie sprawę, że mam świetny humor i że chyba będę tak częściej jeździł i zmyłem się do domu :).

Działeczka

Piątek, 8 czerwca 2007 · Komentarze(0)
Działeczka

Pobudka o 7:30 i na 9 miałem być na działce w Luboniu celem przekopania reszty tego nieszczęsnego trawnika. Jak zwykle wyruszyłem o te kilka minut za późno i musiałem nadganiać, co potem odbijało mi się czkawką podczas kopania. Dawno nie byłem taki znorany jak wtedy.

Po skończeniu prac ziemnych pojechaliśmy z Kasią do niej do domu, przekąsiliśmy pyszne drożdżowe ciasto, a potem jeszcze dostałem pycha pomidorówkę :). Jednak sielanka szybko się skończyła, bo trzeba było wracać do domu się uczyć. Średnia wyszła całkiem całkiem - naprawdę byłem padnięty.

Bardzo rowerowy dzień

Czwartek, 7 czerwca 2007 · Komentarze(0)
Bardzo rowerowy dzień

Najpierw była wycieczka w ramach CKRM - wyszło 32,45 km w czasie 1:46:36. Szczegóły i kilka zdjęć już niedługo...

Lista obecności (alfabetycznie):
1. Marek
2. Paweł
3. Piotrek
4. Piotrek
5. Tomek


Etap I - 2 rowery gratis
Tak jest, nasz zbór wszedł w posiadanie dwóch rowerów. Zostały nam one podarowane gdyż zawadzały w piwnicy jednego ze znajomych brata Jarka,w dodatku nikt na nich nie jeździł. Wymagały one doprowadzenia ich do stanu używalności, do czego zabraliśmy się wspólnymi siłami na godzinę przed wycieczką.

Etap II - co by tu dokręcić?
Podpompowaliśmy koła, dokręciliśmy kilka śrubek, poprawiliśmy przerzutki, siodełka i hamulce , ale bez pedantyzmów. Chodziło o to, by można było na rowerze bezpiecznie przejechać dzisiejszą wycieczkę i następne, a nie o to, żeby łańcuch przeskakiwał bezszelestnie pomiędzy koronkami kasety. Dobrze, że Piciu miał jeszcze na miejscu narzędzia, bo był problem z korbą, która wykazywała spore luzy, ale klucz nasadowy w rozmiarze 14 skutecznie je wyeliminował. Gdy już wszystko działało jak należy - ruszamy! Ale najpierw modlitwa - jako, że robię tutaj za przewodnika, więc miałem przywilej pomodlić się o czas naszej wycieczki :).

Etap III - już postój
Przejechaliśmy ledwo 1 km a już zatrzymaliśmy się w sklepie. Na słodkie, na orzeźwiające i temu podobne. 10 minut poszło... Ruszamy dalej i po kolejnym kilometrze postój na stacji. Ja chciałem kupić baterie do aparatu, bo akumulatory były wyładowane. Pojawiły się niestety problemy z błotnikiem u Grubego, więc został odkręcony. Jedziemy dalej.

Etap IV - korba = problemy
Przejechaliśmy przez Park Sołacki, potem obok Cytadeli i wzdłuż ul. Mieszka I kierowaliśmy się w stronę Moraska. Niestety przypomniało sobie lewe ramię korby w rowerze Grubego... Poluzowało się, a to oznaczało problemy, bo... nie wzięliśmy ze sobą nasadowej "14" i nie było tego jak dokręcić. Kombinerkami dało radę ale tylko na chwilę. W końcu jakiś miły Pan w pobliskim garażu udzielił nam klucza i przykręcił ją na fest. Radość jednak nie trwała długo...

Etap V - Kampus UAM Morasko
Za każdym razem jak tam jestem to przemawia przeze mnie, jako studenta AE, zazdrość na widok nowoczesnego kampusu uniwersyteckiego. Co by dużo nie mówić - tam jest naprawdę świetnie. Chociaż nie da się ukryć, że jest to odludzie, ściany maja beznadziejny kolor, kesro jest horrendalnie drogiei możnaby jeszcze długo wymieniać, ale starczy już tej zazdrości... :). Krótki postój nad jeziorkiem zaowocował zaprezentowaniem majsterkowiczowych zdolności Tomka, który zdjął całkowicie feralną korbę, zrobił dodatkową podkładkę (przy oakzji okazało się, że gwint jest w kiepskim stanie), przybił, dokręcił kombinerkami i moglismy jechać dalej.

Etap VI - firanki w aucie?
Zahaczyliśmy o sklep na Umultowie celem uzupełnienia płynów i ruszyliśmy w stronę Góry Morasko. Na parkingu spotkaliśmy bardzo ciekawe autko - zobaczcie sami, klasa sama w sobie :). Żar lał się z nieba i takie firaneczki z pewnością pomagały strudzonym pasażerom auta w ochronie przed słońcem.

Etap VII - wreszcie trochę lasu
Z Umultowa jechaliśmy wreszcie po drodze innej niż asfaltowa, trochę lasu, piasku i szutru. Jadąc ulicą Huby Moraskie mijaliśmy ogromne wille, każda kolejna ładniejsza od poprzedniej :). Jednak znowu pojawił się asfalt no i znowuż ta korba...

Etap VIII - poddajemy się
Gwint korby był w fatalnym stanie i tylko dzięki pomysłowości Tomka dało się go używać przez kilkaset metrów jazdy pod obciążeniem. Potem znowu stop i trzeba byo dokręcać na inny sposób :). Każdy kolejny był bardziej wyrafinowany. Tym samym byliśmy już na granicy rezerwatu meteorytowego, niemniej zapadła decyzja, że nia wjeżdżamy na samą górę, bo Paweł z Piotrkiem musieli wracać do Swaja, a korba mogła w każdej chwili odpaść całkowicie.

Etap IX - no to teraz z górki
Paweł z Piotrkiem pojechali do Swaja, a my uradziliśmy, że pojedziemy do mnie. Z kilku powodów: niedaleko, spory kawałek z górki, a potem już tylko płasko, no i rowery mogą zostać w garażu aż się ich nie naprawi (stoją do dzisiaj, czyli już 11 dni). Obyło się bez żadnych problemów, ani napraw. Chłopaki uraczyli się umywalką, mlekiem i wodą, wsiedli w autobus i pojechali do domu... Następna wycieczka juz niedługo!


Po wycieczce z CKRM zadzwoniła Ewelina z pytaniem kiedy mógłaby odebrać swój indeks, więc będąc cały czas w rowerowych ciuchach zaproponowałem, że go jej podwiozę, na co chętnie przystała. Ewelina mieszka w ATOLu na Sielskiej, znalazłem tę ulicę na mapie i później już na samym Górczynie, ale akademika nie było :P. Spotkaliśmy się więc na przystanku tramwajowym, a Ewelina wyszła z zupełnie innej uliczki.

Jak tylko Ewelina sobie poszła, chwyciłem słuchawkę i zadzwoniłem do kuflika (z forum) z zapytaniem czy mogę dzisiaj odebrać pulsometry (dla Łagody, dla Pawlento no i dla mnie). Umówilismy się 40 minut później u niego w domu w Suchym Lesie. Czasu nie było specjalnie dużo, więc pełen papeć do domu, opróżniłem plecak i dalej do Suchego. Pulsometry odebrałem, zamieniliśmy kilka słów z kuflikiem no i wiśta wio do domu. Wieczorem, chcąc przetestować swój nowy nabytek założyłem pulsometr... do kolacji :P. Średnio wyszło około 80 :).


Najpierw była wycieczka w ramach CKRM - wyszło 32,45 km w czasie 1:46:36. Szczegóły i kilka zdjęć już niedługo...

Po wycieczce z CKRM zadzwoniła Ewelina z pytaniem kiedy mógłaby odebrać swój indeks, więc będąc cały czas w rowerowych ciuchach zaproponowałem, że go jej podwiozę, na co chętnie przystała. Ewelina mieszka w ATOLu na Sielskiej, znalazłem tę ulicę na mapie i później już na samym Górczynie, ale akademika nie było :P. Spotkaliśmy się więc na przystanku tramwajowym, a Ewelina wyszła z zupełnie innej uliczki.

Jak tylko Ewelina sobie poszła, chwyciłem słuchawkę i zadzwoniłem do kuflika (z forum) z zapytaniem czy mogę dzisiaj odebrać pulsometry (dla Łagody, dla Pawlento no i dla mnie). Umówilismy się 40 minut później u niego w domu w Suchym Lesie. Czasu nie było specjalnie dużo, więc pełen papeć do domu, opróżniłem plecak i dalej do Suchego. Pulsometry odebrałem, zamieniliśmy kilka słów z kuflikiem no i wiśta wio do domu. Wieczorem, chcąc przetestować swój nowy nabytek założyłem pulsometr... do kolacji :P. Średnio wyszło około 80 :).