Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2007

Dystans całkowity:237.51 km (w terenie 26.00 km; 10.95%)
Czas w ruchu:11:09
Średnia prędkość:21.30 km/h
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:29.69 km i 1h 23m
Więcej statystyk

Pod zbór i do domu

Sobota, 26 maja 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Pod zbór i do domu

Dzisiaj miała się odbyć kolejna wycieczka z CKRM, ale ponieważ nie było mnie w ostatnią niedzielę na nabożeństwie, to nie miał kto tego ogłosić. Nikt też nie ogłosił, że wycieczki nie będzie, więc postanowiłem pojechać na miejsce zbiórki na wszelki wypadek. Gdyby ktoś czekał to byśmy sobie razem pojechali na Morasko, ale ponieważ nikt nie czekał to wróciłem do domu, zahaczając o Rusałkę i okoliczny lasek :).

Przełaje

Piątek, 25 maja 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Przełaje

Cel był prosty - pojeździć sobie rekreacyjnie. A żeby pojeździć rekreacyjnie to najlepiej wybrać się na polne i leśne drogi. Asfaltu też nie zabrakło, nawet było go większość, ale ja po prostu lubię sobie pojeździć ulicami. Byłem na Strzeszynku i w Suchym Lesie, po czym zaczęło się błyskać więc wróciłem do domu. Miałem jeszcze pojechać na Górczyn, żeby zobaczyć się z Kasią, ale wtedy to bym wrócił kompletnie mokry do domu - lało jak z cebra.

Pojechałem po portfel

Czwartek, 24 maja 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Pojechałem po portfel

Jak się okazało, w środę zostawiłem w pracy portfel i dzisiaj musiałem po niego pojechać. Licznik nie działa, ale i tak go wziąłem, bo stoper nie potrzebuje kabelka. Do pracy dojechałem w 17:18, a z powrotem 17:27, więc biorąc pod uwagę, że z powrotem jest ciężej, bo bardziej pod górę, to te 9 sekund to rewelacyjny wynik :).

Dystans wziąłem ten sam co z wpisu "Commuting". Czas kilka minut lepszy i średnia też bardzo ładna :).

Malta wieczorową porą

Wtorek, 22 maja 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Malta wieczorową porą

Ponieważ pogoda dopisuje postanowiłem to wykorzystać i odkładając na bok makroekonomię poszedłem na rower. Umówiony byłem z Przemem o 20 przy źródełku no i jak zwykle się spóźniłem :/. No ale Przemo jest wyrozumiały na szczęście :).

Licznik raz działał raz nie działał, więc wkurzyłem się nieprzeciętnie i go chyba sprzedam, niech kto inny się bawi z tym kabelkiem. Ja już go raz reanimowałem, ale jak widać jestem trochę nieudolny. Zobaczę ile za niego dostanę, coś dorzucę i kupię nowy. Jak mało dostanę za mój licznik to kupię Hit Allegro: BIKEMATE 30 funkcji, a jak więcej to rozważę jakąś Sigmę lub Vettę - zobaczymy.

Zrobiliśmy sobie 2 kółka, w dwie różne strony, żeby się przekonać, którym wariantem mniej przeszkadza wiatr. Werdykt: wychodzi na to samo. Tempo mieliśmy około 25-30 km/h co przy dokuczliwym momentami wiaterku jest przyzwoitym wynikiem. Pod koniec drugiego kółka, Przemek wyraźnie osłabł i ku mojemu zadowoleniu orzekł, że mam trochę lepszą kondycję :D. Pewnie dlatego, że przejechałem już trochę ponad 400 km, a Przemo dopiero trochę ponad 200 km, więc jakby nie patrzeć przejechałem 2x więcej :P.

Rozjechaliśmy się w tym samym miejscu co ostatnio, ale tym razem postanowiłem zrobić sobie jeszcze jedno kółko samemu, średnia na oko 30 km/h (sądząc po przełożeniu i kadencji). Rewelacja - jestem z siebie zadowolony, bo myślałem, że nie wytrzymam takiego tempa przez 5,5 km, ale udało się :). A potem już bez pośpiechu wróciłem sobie do domku :).

Pracowita sobota

Sobota, 19 maja 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Pracowita sobota

Cały dzień poza domem, rano do Lubonia na działkę, trochę zielska powyrywaliśmy z Kasią i Grzegorzem. Nie jestem urodzonym działkowcem i babranie się w ziemi to nie jest moja mocna strona w życiu, ale było nawet przyjemnie i wesoło :).

Wczesnym popołudniem udałem się na Dębiec (a Kasia do pracy) gdzie skosiłem trawę (spaliłem sobie troszeczkę plecy na słońcu) i poprzestawialiśmy z Łagodą trochę stoły przed komunią Kacpra. Na zakończenie Kacperek zabrał mnie na krótką wycieczkę po okolicach, zrobiliśmy około 4 km i Kacperek pod koniec był już trochę zmęczony. Ja zresztą też, w końcu cały czas coś robiłem...

Jakby tego było mało to musiałem "odpracować" przegrany zakład z Mariolą - stawką było posprzątanie zboru... Do moich zadań należało umycie toalety (nie tak źle - robię to co tydzień w domu :D) no i odkurzenie kaplicy. Uporałem się z tym w niecałe 2 godziny z przerwami na nagrywanie płytek.

W domu byłem przed północą i byłem naprawdę padnięty. A najgorsze, że kabelek od licznika zaczął szwankować i od Dębca nie mogłem z nim poradzić, dlatego takie okrągłe dane z jazdy (dość dokładne szacunki).

Dookoła Malty

Środa, 16 maja 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Dookoła Malty

Na moje wezwanie na Gadu czy ktoś by się wybrał na wieczorem na rower odpowiedział tylko Przemo, ale dobrze, że chociaż ktokolwiek Malty zatrzymując się co kółko przy źródełku. Było rekreacyjnie, bo na Malcie tłumy dziwnie poprzebieranych ludzików zmierzało na koncert z okazji Juwenaliów. Nie wiem co jest tako ciekawego w robieniu z siebie błazna (przychodząc owiniętym papierem toaletowym albo z maską gazową na głowie albo z różnymi innymi dziwnymi rzeczami), ale widocznie jestem już za stary :). Mimo cienkiej bluzy było mi trochę chłodnawo, więc ciekawe co na to Przemo, który był w samym t-shircie :).

Zrobiliśmy 4 kółka i rozjechaliśmy się do domów. Wracając udało mi się wykręcić MAXa tego sezonu: 47,69 km/h na płaskim - 48 zębów na dużym blacie jest bardzo pomocne, miałem jeszcze sporo zapasu :).

Podsumowując: stare dobre czasy, kiedy to jeździliśmy na Malcie dość często.

Misja specjalna

Niedziela, 13 maja 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Samemu
Misja specjalna

Miasto nocą :). Bardzo fajnie się jeździło, bo było puściutko, całkiem ciepło i nie wiało zbyt mocno. O 22:15 Kasia kończyła pracę, więc wyjechałem z domu o 21:40 i o 22:05 byłem już na Moście Rocha. Popatrzyłem sobie na Wartę i pojechałem na Dworzec PKP. W środku wzbudzałem ogólne zainteresowanie (kask, żółte szkła, kamizelka), ale na szczęście Kasia szybko wyszła i mogliśmy udać się na Górczyn, Kasia oczywiście tramwajem. MPK to jednak wolne jest, nawet jak są puste ulice :P. Rozstaliśmy się o 23:05, autobus pojechał do Lubonia, a ja bez strasznego pośpiechu do domu.

Gdy czekałem na Kasię na dworcu odezwał się Piciu, że chętnie wyskoczy na rower. Myślę sobie - czemu nie. Mieliśmy spotkać się na Górczynie gdy Kasia już sobie pojedzie. Niestety krótko przed 23:00 Piciu napisał, że ma kapcia i jednak nie przyjedzie. No nic, następnym razem...




Nad Strzeszynek przez Ławicę

Poniedziałek, 7 maja 2007 · Komentarze(0)
Nad Strzeszynek przez Ławicę

Pogoda: słonecznie, wiatr umiarkowany, około 15 st. C, brak opadów
Lista uczestników (alfabetycznie):
1. Kasia
2. Marek
3. Paweł
4. Piotrek
5. Sławek


Przygotowania
Pierwszy raz na tę wycieczkę mówiłem zaraz po Świętach Wielkanocnych, dokładnie przygotowałem ją 2 tygodnie później. Wszystko po to, aby dowiedziało się o niej możliwie dużo młodzieży. Trasę wybrałem niezbyt wymagającą, aby każdy mógł sobie poradzić. Kilka dni przed wyprawą przejechałem zaplanowaną trasę i wyszło 24 km, czyli w sam raz na pierwszy raz.

Zbiórka przed zborem
Start był zaplanowany na godzinę 10:00 spod naszego zboru na Grunwaldzkiej 55. O tej porze na miejscu były 4 osoby: Piotrek, Sławek, Kasia no i ja. Po kilku minutach dojechał jeszcze (samochodem) Paweł. Wypakował rower i mogliśmy ruszać.



Lasek Marceliński
Piciu zaproponował, abyśmy najpierw zahaczyli o Lasek Marceliński na co zgodziła się większość uczestników {Kasia: „Ja się nie zgodziłam, ale nikt mnie nie słuchał :)”}. Po kilku minutach byliśmy już na niedużej polance, na której znajdowała się niczego sobie góreczka. „Hurra! Jedziemy do góry” {Kasia: „Hurra! Jest objazd! :)”}. Zrobiliśmy sobie kilka zdjęć ze szczytu i pojechaliśmy dalej {Kasia: „Ja też zrobiłam zdjęcie – z widokiem... na szczyt :)”}.



Jak ominąć ten płot?
Opuszczając Lasek Marceliński znaleźliśmy się na osiedlu Ławica, dojechaliśmy do ulicy Bukowskiej i natrafiliśmy na płot. Płot jak to płot – rowerzyście przeszkadza, więc trzeba było go ominąć. Postanowiliśmy objechać go od zachodniej strony. Okazało się, że był to płot okalający nie lotnisko, jak sądziliśmy, a Tor Samochodowy Poznań. Akurat jeździły po nim ścigacze, ale dla nas nie miało to większego znaczenia co jeździ – super, że w ogóle cokolwiek po nim jeździło :) {Kasia: “Co w tym takiego ciekawego? Jeżdżą tylko w kółko cały czas :P”}.



Przepraszam, jak można stąd wyjechać?
Okrążając tor, jakimś sposobem znaleźliśmy się na okalającym go terenie i okazało się, że nie wiemy jak z niego wyjechać. Nie chcąc się wracać pojechaliśmy przed siebie. Po prawej stronie znajdował się tor, a po lewej stronie 2-metrowy betonowy mur z drutem kolczastym. Po jego drugiej stronie było już lotnisko. W oddali widać było port lotniczy i w jego stronę się skierowaliśmy. Aż tu nagle Piciowi zeszło powietrze z przedniego koła, więc musieliśmy się zatrzymać... Wesoło, nie ma co... W tym miejscu jakoś nie wiało, więc zrobiło się nam się gorąco, nad naszymi głowami latały krwiopijcze meszki i co chwilę któraś dobierała nam się do skóry {Kasia: “Mnie tam nic nie gryzło :):)”}. Piotr zakleił dętkę, napompował, pomocował się nieco z uszkodzonym motylkiem od zacisku koła i mogliśmy jechać dalej. Udało nam się wyjechać z powrotem na ulicę Bukowską i uradziliśmy, że pora wreszcie pojechać na Strzeszynek.



Jedziemy, jedziemy, jedziemy...
Pomijając kilku-minutową przerwę w King Crossie na drożdżówkę i Colę od tego momentu aż na Strzeszynek jechaliśmy bez zbędnych przestojów. Trasa pokrywała się z tą zaplanowaną pierwotnie, czyli Bułgarską do końca, następnie przez tory nad Rusałkę i potem już szlakiem rowerowym na Strzeszynek.



Cel wyprawy osiągnięty
Aby sobie odpocząć, usiedliśmy na molo {Kasia: “Szkoda, że nie w Sopocie <rozmarzona>”}. Był to czas, aby odetchnąć, rozluźnić łydki, dać odpocząć poobijanym pośladkom, porozmawiać, podziwiać przyrodę, popstrykać fotki, a nawet poczyścić rower... :). Najważniejsze jednak, że wszyscy byliśmy zadowoleni {Kasia: “A niektórzy oprócz tego także zmęczeni :)”}.



Im prędzej, tym szybciej
Odpoczęliśmy i zawinęliśmy się z powrotem. Na wysokości ulicy Biskupińskiej rozdzieliliśmy się – Sławek, Paweł i Piotrek pojechali do zboru, a Kasia i ja pojechaliśmy do mnie do domu, gdyż stamtąd to niedaleko. Dystans wycieczki podany jest wg, mojego licznika. Sławek, Paweł i Piotrek zrobili kilka km więcej, przy czym Sławek musiał jeszcze dojechać do Czapur (dodatkowe 14 km).

Zredagowali: Marek i {Kasia}.
Zdjęcia: Kasia, Piotrek.