Zimin Nowy Świat, czyli gdzie my jesteśmy?Przygotowania W czwartek zadzwonił Pawlento, że jest chętny na rower :). Zdecydowaliśmy, że jedziemy w sobotę z rana, bo pogoda ma być bardzo sprzyjająca. Wstępny plan był taki: spotykamy się o 9 na Śródce i jeździmy do 11:30, bo o 12 chcę być w domu. W piątek ustaliliśmy jednak, że spotykamy się na Śródce o 8:50, żeby o 9 już ruszyć. Zanim poszedłem spać postanowiłem wymyślić jakąś ciekawą trasę, bo jeździć przez 2,5 godz. dookoła Malty to żadna przyjemność. Wziąłem więc do ręki "na rowerze. Okolice Poznania" Pascala i opierając się na trasie wymyśliłem, że pojedziemy do Robakowa, a potem wrócimy zachodnią stroną drogi nr 11 przez Koninko, Krzesiny, Franowo i Maltę na Śródkę.
Za chwilę na rower. Kto nie jedzie ten trąba :) Zaproszenie na tę wycieczkę miał też Piciu i Łagoda, ale niestety im nie pasowało. Szkoda, bo jadąc we czwórkę byłaby już niezła ekipa. Na pocieszenie mogą sobie teraz przeczytać poniższy opis, a jest czego żałować.
Na trasie Wyjechałem z domu ze świadomością, że mam sporo czasu i mogę sobie dojazd na Śródkę potraktować rozgrzewkowo. Zaraz za osiedlem wyprzedził mnie niewiele szybciej jadący biker, więc postanowiłem trochę się z nim "podwieźć". Na Golęcinie był jednak zamknięty przejazd, więc stanęliśmy obok siebie i postanowiłem do kolegi zagadać :). Cześć, cześć, gdzie jedziesz, ja też na Maltę, to pojedźmy razem, fajnie, itd... Potem zeszliśmy na temat maratonów, trochę o wspólnych problemach dotyczących poglądu płci pięknej na naszą pasję i tym sposobem jak z bicza strzelił znaleźliśmy się na Śródce, gdzie czekał już Pawlento. Nowo poznany znajomy pojechał, podobnie jak i my kilka minut później.
Na trasie nie było żadnych niespodzianek, spora część biegnie przez las i momentami ciężko się jechało po piachu. Mieliśmy sporo krótkich postojów, żeby zerknąć na mapę gdzie mamy jechać.
Niekiedy były z tym mniejsze lub większe problemy, bo były miejsca, że szlaki już poprowadzone inaczej niż 7 lat temu (mapa z 2000 roku). W dwóch miejscach napotkaliśmy mini-bajorka na całej szerokości drogi. Pierwsze z nich Paweł chciał przejechać, ale po paru metrach zaczęło się robić głęboko więc postanowiliśmy je trochę obejść.

Kilkaset metrów dalej było kolejne bajorko, ale bez problemu je objechaliśmy. Następnie wyjechaliśmy z lasu żółtym szlakiem i skręciliśmy w lewo w ulicę Szczepankowo w kierunku Tulec (czy Tulców - nie wiem :P).

W Tulcach odnaleźliśmy bez problemów ulicę Średzką, którą mieliśmy pojechać w dalszą drogę. Przy wylocie z miasteczka zatrzymaliśmy się jeszcze przy Gościńcu, żeby upewnić się co do dalszego kierunku, a ja przy okazji wyciągnąłem sobie skibkę chleba co by ją zjeść po drodze. Oj, zły był to pomysł. Następne kilka km jechaliśmy asfaltem z wmordewindem i ta skibka w paszczy naprawdę mi nie pomagała. Przekroczyliśmy A2 i pogoniliśmy dalej prosto w kierunku Robakowa. Przecięliśmy jakąś bardziej ruchliwą drogę (z TIRami, ale dość wąska była) i po paru km na szutrze dojechaliśmy do wioski. Nie było nazwy, ale mniejsza o nią. Nie zatrzymując się wyjechaliśmy z niej (już asfaltem) i po paru km, zaczęliśmy się zastanawiać, gdzie my właściwie jesteśmy. Zaniepokoiło nas bowiem to, że droga biegła całkiem równolegle do A2, a my przecież mieliśmy dojechać do drogi nr 11!
Eee, skończyła nam się mapa W tym momencie pojawiły się te większe problemy z mapą, bo jakimś cudem nie mogliśmy się na niej znaleźć :). Na szczęście obok przystanku była droga, w którą kierowała tabliczka z nazwą:
Zimin Nowy Świat.

Szybkie spojrzenie na stronę nr 9 "Poznań. Atlas aglomeracji" i już było wszystko jasne. Orientacja w terenie do poprawy :). Pojechaliśmy za bardzo na wschód, a konkretnie - niepotrzebnie skręciliśmy w lewo przy wylocie z Tulec-Tulców :).
Ponieważ z zegarka wynikało, że nie mamy już czasu aby wracać na zaplanowaną trasę postanowiliśmy wrócić do domu tak samo jak żeśmy przyjechali. Dodatkowym czynnikiem były też nasze słabnące mięśnie. W końcu mamy początek sezonu i takie dystanse są jeszcze dość męczące. W Kobylepolu Paweł odbił do Swaja, a ja na spokojnie przez Maltę, z małą przerwą przy źródełku, wróciłem do domu.
Prawie jak polowanie Jednak zanim do dojechałem do domu miałem jeszcze jedną przygodę. Dojeżdżając do przejazdu kolejowego na Golęcinie drogę przebiegły mi... trzy sarny. Widział ktoś kiedyś sarny w mieście? Co ciekawe, najpierw musiały przejść przez tory, potem wtargać się na nasyp, potem moja uliczka, a następnie przebiegły przez całkiem ruchliwą jezdnię i wskoczyły w krzaki za auto-gazem :). Normalnie, ale jaja :).
Happy end? Oczywiście, że happy end. Nie może być inaczej. Co prawda godzinę później nogi ostro protestowały gdy biegłem na autobus, ale kto by się tym przejmował :).